Dzien 8. Coś, co możesz przygotować z zamkniętymi oczami

Sporo tego ostatnio. Ale chyba palmę pierwszeństwa dzierży ciasto kruche w mojej własnej zmodyfikowanej wersji:
- 200 g mąki
- 1 jajko
- 10 dag masła
- 2 łyżki cukru (opcjonalnie)
Idealne proporcje na tartę. Starcza nawet na ozdobne paseczki!

Dzień 7. Coś, co wszyscy wydają się lubić

"No przecież wszyscy lubią kremówki!"
Osioł lubi kremówki, Papież chodził na kremówki. Jak można nie lubić kremówek?

Można.
Ale ja nie jestem dobrym przykładem, bo przecież wszyscy lubią.
Poza tym nie powinnam się wypowiadać, bo mam dziś zły dzień.

Kremówki sucks!



P. S. Ślubny kazał dopisać, że On tez nie lubi kremówek. Na pohybel sku...kremówkom!

Dzień 6. Smak, który przenosi w inne miejsce

Dwa absolutne hity dzieciństwa, z których jeden uwielbiają wszyscy, których częstowałam, a drugi jest lubiany chyba tylko przeze mnie i moją rodzinę.

Pierwszy - home made czekolada, którą mieszaliśmy i kręciliśmy z tatą w niedzielne popołudnia w zamierzchłych czasach Europy podzielonej żelazną kurtyną.

Drugi - wigilijny kompot z suszu z ryżem. Pochłaniany w ilościach nieprzyzwoitych w Wigilie i Boże Narodzenie przeze mnie i mojego brata. Wyjątkowo specyficzny smak - albo go kochasz, albo nienawidzisz.

Zamykam oczy i widzę siebie - małego berbecia przy rodzinnym stole. Lata świetlne stąd.

Dzień 5. Potrawa, która ci kogoś przypomina

Bezsprzecznie guacamole.
Pierwszy raz spróbowaliśmy go u naszych znajomych z (obecnie) Wrocławia. Od tego czasu każde guacamole (zwane nieco familiarnie "dwa kamole") przypomina mi tamte Andrzejki.

Guacamole w wersji nieco spolszczonej - bez papryki, za to z pomidorem i spora ilością czosnku. Mniami...

Dzień 4. Coś, co trzeba jeść powoli

W zasadzie: "coś, co trzeba pić powoli".
Gorąca czekolada. Najlepiej w wersji z dużymi połówkami włoskich orzechów. Z czekoladowym ciastkiem. W jesienno-zimowe popołudnia.
Słodka orgia.

Dzień 3. Coś, co trzeba jeść szybko

Lody - wszystkie poza owocowymi. Owocowe - sorbety.
Lody - bakaliowe, malaga, śmietankowe...
Sorbety - gruszkowy (kupny) i truskawkowy - domowej roboty.

Aż mi się do wakacji zatęskniło.

Dzień 2. Potrawa której nie znosisz

Nie potrafię wymyślić żadnej potrawy. Jadłam już nawet sushi, kalmary, ślimaki i żaby. Ślimaki kocham.

Dlatego nie będzie potrawy, ale będzie - lukrecja!
Co tu dużo pisać? Smakuje obrzydliwie i tyle.

Krecik(i)

Dostałam od Arvida czekoladowe krety. Sprowokowały one oczywiście dyskusję na temat bajek z dzieciństwa.
My, po gorszej stronie kurtyny, doceniłyśmy ckliwy urok "Krecika", "Kota Filemona", "Reksia", "Wilka i Zająca" itp.
Arvid pochodzący z lepszej strony kurtyny wybrał "Smerfy" i "Troskliwe misie". Woli "Troskliwe misie" od "Gumisiów'! Dlaczego? Otóż od zawsze intrygowały go te dziwne, falliczne kształty formujące się ze światła w okolicach ich brzuszków.

I to niby on potrzebuje adresu mojego dilera?!

Dzień 1. Aktualnie ulubiona potrawa

Aktualnie zajadam się słodką surówką z marchewki i ananasa - w pracy, w domu, w pracy...

Banalnie prosta w przygotowaniu, cudownie rozpływa się w ustach, w sam raz na mały głód albo zakąskę do obiadu.
No i te... najlepsze witaminy, polskie dziewczyny. Yupi!

30-day Food Chalange

Mój udział będzie niezgodny z regułami i upośledzony, bo nie znam innych blogerów. Ale sama się przyłączę :)



dzień 1 - aktualnie ulubiona potrawa
dzień 2 - potrawa, której nie znosisz
dzień 3 - coś, co trzeba jeść szybko
dzień 4 - coś, co trzeba jeść powoli
dzień 5 - potrawa, która Ci kogoś przypomina
dzień 6 - smak, który przenosi w inne miejsce
dzień 7 - coś, co wszyscy wydają się lubić
dzień 8 - co możesz przygotować z zamkniętymi oczami?
dzień 9 - coś, co można podarować jako prezent
dzień 10 - ulubiony "comfort food"
dzień 11 - potrawa z ulubionej książki kucharskiej
dzień 12 - przepis z ulubionego bloga kulinarnego
dzień 13 - jedzenie, które jest grzechem (ale jakże przyjemnym)
dzień 14 - coś, czego nigdy nie spodziewał(a)byś się polubić
dzień 15 - kiedyś znienawidzone, dziś ulubione
dzień 16 - kiedyś ulubione, dziś znienawidzone
dzień 17 - coś, co jesz bardzo często
dzień 18 - coś, czego nigdy nie jadasz
dzień 19 - potrawa, którą jesz rękami
dzień 20 - kulinarne wspomnienie z dzieciństwa
dzień 21 - potrawa, której chciał(a)byś spróbować
dzień 22 - coś, co jesz, kiedy chorujesz
dzień 23 - romantyczne jedzenie dla dwojga
dzień 24 - najbardziej nieestetyczna potrawa
dzień 25 - ulubiona potrawa świąteczna
dzień 26 - jedzenie z piosenki
dzień 27 - jedzenie filmowe
dzień 28 - coś pysznego i jednocześnie zdrowego
dzień 29 - coś zbyt skomplikowanego, by próbować to przygotować
dzień 30 - potrawa, która jest taka jak Ty

Wesolutko

Dziś jest dzień, w którym wiele osób poprawia mi humor, aczkolwiek najczęściej jest to śmiech przez łzy:
1. Na kilka maili z pytaniem: "Could you please..." dostałam dziś treściwą odpowiedź: "No. Kind regards."
2. Mail zaczynający się: "Sorry... not again!!!", a kończący: "HELP......PLEASE!!!!!!!!!!!" (cytaty dosłowne, czcionka zachowana, ilość znaków interpunkcyjnych takoż)
3. Szczytowy stopień kompresji pasażerów tramwaju osiągnięty o godz. 7.52 w tramwaju linii 50 - wiele osób (w tym ja) zostało na przystanku
4. Op...dol od Luizy, ale to już standard ("Cannot she die or sth?" - cytat z kolegi)
5. Niedziałający/wieszający się system uskuteczniający wzrost "irytacji" pracowników
6. Nalot dywanowy Indian - jeszcze dość długo (znowu będą gotować ryż z curry w czajniku...)
7. Rondo Barei przemianowane na Rondo Ofiar Outsourcingu
8. Konstatacja, iż do oddziału firmy w Katowicach dojechałabym ok. 20 min. wcześniej niż do pracy w Krakowie (50 min autostradą vs 1h 10 min MPK)
9 Rozwalony autobus linii 128 na torach tramwajowych i wesoły kierowca w autobusie, którym jechałam ja (linii 184): "No dobra, to wyprzedzam go pod prąd!" (Iiiiihaaa!)
10. Podobno pochwała stymuluje te same obszary mózgu, co podwyżka. Nie dotyczy to mojego mózgu. Oraz mózgu większości moich znajomych.

Pewnie jeszcze coś zabawnego. Ale już mi się śmiać odechciewa.

Bilecik raz!

Tramwaj skompresowany nie bardzo. Młodzieniec pochyla się przy okienku pani motorniczy.
- Bilecik normalny! - woła.
- Automat biletowy jest w pojeździe - odpowiada wyuczona mantrę pani kierowca.
- Ale ja nie mam drobnych! - warczy oburzony młodzieniec.
- Ale ja też nie mam drobnych - odwarkuje mu pani i zatrzaskuje okienko.
I dobrze.

Truteń

- A będziemy czasem chodzić na sushi? - zagadnął nieśmiało Luby w drodze powrotnej z Wrocławia (przydarzył się nam wreszcie weekend we Wrocku z całkiem ładna pogodą, cudownymi gospodarzami i pierwszą wizytą w sushi-dajni).
- Tak, kochanie.
- Jak będę grzeczny?
- Tak, kochanie.
- Ale ja cały czas jestem grzeczny! - rozpromienił się, wyraźnie ukontentowany swoim sprytem.
- Nie zawsze. Ale wtedy chodzimy do łóżka.
- Czasem jestem trutniem - zmarkotniał.
- Jesteś. Ale trutniowatość nie podlega ani pod grzeczność, ani pod niegrzeczność.
- Wiem. Wtedy po prostu jestem sobą.

OOO

"OOO" - w ten sposób jeden z naszych ulubieńców zapisywał "out of office". A wczoraj dostaliśmy cudny "OOO" mniej więcej takiej treści:

"I am currently in the office, but I do not read e-mails because I leave company in two weeks. Kind regards..."

Monika stwierdziła, że właśnie oszalała.

Trzy minuty do...

- Idziemy, idziemy! Dość tego! - stwierdziłyśmy kolegialnie w liczbie osób dwóch, pakując czym prędzej faktury do szuflady.
- A ty dokąd?! Jest 16:57!- oburzył się Arvid, patrząc wymownie na Monikę.
- Do domu!
- A przyszłaś o 8:27?
- No nieee... w zasadzie...
- W zasadzie to przyszła o 8:45 - podkablowałam uczynnie - Ale ja przyszłam o 7:50, więc możemy podzielić mój czas między mnie i Monikę.
- Nie! Nie, nie, nie! - zaprotestował nasz interlokutor.
Parsknęłam.
- Co z ciebie za księgowa?! - to już było do mnie - To nie wiesz, że konta się nie bilansują?

Troska

Biuro. 18.00. Pusto...
- Czemu jeszcze tu siedzisz? - pyta uprzejmie Arvid.
- Bo mam robotę - odburknęłam.
- Co masz?
- Robotę. Robotę do zrobienia.
- I to nie może poczekać do jutra?
- Może, ale źle się czuję z tym, że jest nie zrobione.
- ...

*****

- Jedziesz do domu?
- Tak - odparł, wiążąc szalik.
- Miłej podróży zatem.
- Dzięki. Przywieźć ci coś z Belgii?
- Tak. Czekoladę. Obiecałeś.
- Mogłem się domyślić...

Czy już naprawdę WSZYSCY znają moje obsesje cukiernicze?

401

Ostatnie miesiące upłynęły mi na dostosowywaniu cielska i umysłu do nowej sytuacji życiowej, powrotu na, so called, "etat", porządkowaniu spraw, które pochłonęły mi dobre 2 lata egzystencji i sprawianiu sobie nowych celów.

Nie czując weny do pisania czegokolwiek, zadręczałam Ślubnego opowieściami i anegdotkami, ale to i dobrze, bo ON przeszedł krótki kurs biurowej nowomowy, która jest z istoty obleśna, za to ułatwia życie. Gdybym postanowiła pisać to, co Mu opowiadam, wyszedłby niejaki bełkot - i to dość hermetyczny.

Tak czy siak ostatni mój wpis miał nr "400", więc ten będzie 401 i może coś się ruszy w temacie bloga. Natchnął mnie pan Wawrzyniec Prusky, który od kilku dni jest moją lekturą tramwajową.

Zatem - let's life continue. Hawk!

Słonica

- Zimno mi... - żalę się w czasie obiadu, bo jak zwykle trafiło mi się miejsce pod nawiewem klimatyzacji.
- No co ty? Zimno? Gorąco jest!
- Ale mnie zimno.
- Może ty w ciąży jesteś?
- Nooo... od 25 lat?
- Kurczę, to gorzej niż słoń.

Epitety

- Pa, Klocu - macham Werbenie przed wyjściem do pracy - Pa, Głupolku - macham takoż Piołunowi - Pa, Kochanie - cmokam Lubego.
- Właśnie się zastanawiałem, które określenie do mnie pasuje - śmieje się Luby.
- Koteeek...
- Tak, wiem. Jestem klockiem. I jestem głupolem, kiedy tak mówię - dodaje szybko - A tak w ogóle to mnie kochasz.

Obserwacja socjologiczna

Pewne zachowania ludzkie są niezmienne bez względu na wiek, okoliczności, wykształcenie... wszystko. Może mało to odkrywcze, ale niezwykle zabawne.

Miałam możliwość obserwować w życiu dwie duże społeczności w jednakim stopniu uzależnione od systemu: graczy MMO i księgowych. I jedni, i drudzy w razie braku dostępu do systemu/downa/ciągłych DC:
- wykazywali silne oznaki uzależnienia
- osiągali znaczny stopień irytacji i podenerwowania
- nie mogli sobie znaleźć miejsca i zastępczego zajęcia
- w razie znalezienia takiego zajęcia poświęcali się mu z absolutnie słomianym zapałem, pytając kontrolnie (często): "czy już wstało?"
- każdy kolejny DC bywał okraszany nieprzyzwoitymi uwagami
- bez ustanku trwały dywagacje na niezmienne trzy tematy: 1. lepszy down czy DC?, 2. kiedy to się skończy?, 3. kto jest za to odpowiedzialny? (w sensie - komu przy najbliższej okazji uciąć jaja).

Jedyna różnica polega na tym, że gracze zaprzyjaźnionego MMO mają jeszcze do dyspozycji IRCa, na którym mogą powyżywać się na ekipie, wylać swoje żale i frustracje, pobluzgać i dowiedzieć się (w mniejszym lub większym przybliżeniu), kiedy wstanie.
Księgowi nie mają takiej opcji.
Pamiętajcie o tym, gdy następnym razem wasza faktura będzie zapłacona z opóźnieniem.

Względność

- Ojej, no pięknie... - zaczyna panikować Luby, tuż po tym, jak przypomniał sobie o niezapiętych pasach.
- O, patrz, korka nie ma - wskazuję na Nowohucką.
- Pasów też nie ma!
- Kochanie, jak to? Pasy masz, tylko niezapięte.
- Wątpię, żeby policję przekonały takie tłumaczenia.

Na śniadanie

- Dzień dobry, Kochanie - uśmiecha się Luby z rana - Jestem połacią wołowego mięsa.
- Eee... co? Znaczy schabikiem?
- Nie! Dupą!

Ben Homoś

Lubego bolą plecki, bo sobie nadszarpnął w czasie dźwigania paczek po schodach.
- Kochanie posmarujesz mnie Benem?
- Hmm...
- Benem Homosiem?*
- Benem Homosiem?! Widzę, że ci się spodobało - parsknęłam.
- Aha, tak powinien się nazywać ich duchowy przywódca.

Dla niezorientowanych - polecam TEN filmik.

*Ben Homoś - maść "Ben Gay".

Darmozjadka

Zacytuję opis Lubego z GG: "W salonie komis, w komisie lada. Chello zastąpi mi neostrada." I git.
Próbowaliśmy dziś ogarnąć syf, jak w mieszkaniu poczyniła przeprowadzka z kawiarni. Udało się doprowadzić do ładu serwerownię i, dopóki nie wychodzę z niej po żarcie, czuję duży komfort.
- Werbeeena! - warczę z mopem w dłoni - Pomóż mi, do diaska!
Werbena uwaliła się w pozie - mam otyłość i umieram.
- Werbena! Kochanie, nie wierzę, utrzymujemy darmozjada.
- Gratuluję, po dwóch latach się zorientowałaś.

Kodowanie

- Pytałam Agnieszkę, czy nie chciałaby być w naszej mafii. Śmiała się z mafii Radzikowskich. Stwierdziła, że brakuje nam tylko dzieci.
- Za to mamy koty.
- Kody?
- Tak, kody. Kody na dzieci.

Swego kubku

- Masz farfocla na powiece - zauważam, spieniając mleko - Aaa! (mleko mi prawie wykipiało z dzbanuszka).
- Zauważasz farfocla w oku bliźniego swego, a mleka w swego nie zauważasz - stwierdza Luby niemalże biblijnie.
- Swego czego?
- Swego kubku!

Prośba o pomoc

Nadeszła wiosna, a wiosna (podobnie jak jesień zresztą) dla AFN i kociaków jest szczególnie ciężka. Kilka miotów maleństw jest u Pani Agnieszki, ale jedno mieszkanie nie jest w stanie przyjąć i wykarmić takiej armii głodnych maleństw, które dodatkowo potrzebują szczepień, odrobaczeń i sporej pomocy weterynaryjnej.
Dlatego proszę o pomoc via ten blog, a w najbliższej przyszłości może ktoś się pokusi o adopcję takiego pieszczocha?

Zasłyszane

- Jezu, tak leje, nie mam już w czym chodzić, buty do cna przemoczone, rajstopy mokre, cały Kraków chodzi w gumiaczkach, też bym sobie kupiła.
- To sobie kup.
- Ale kosztują 35 złotych!
- Boże, jakby kosztowały tyle, to ja w pierwszej kolejności bym sobie kupiła. Kup, kup.
- Ale nie mam kasy.....może spróbuję się puścić.
- Eee, ty? Kto by tam ciebie chciał, stara ruro?
- No, ale za 35 zł może by ktoś chciał.
R. woła informatyka z drugiego pokoju:
- Chodź tu szybko!
Informatyk przybiega.
- Masz 35 złotych?
- Nie.
- Ech , człowieku, do niczego się już nie nadajesz. Taka okazja...
Informatyk zdezorientowany, nie wiedząc, o czym mowa, wychodzi.

Ciężar gatunkowy

Siedząc na kolanach Lubego, uskuteczniam grę w "billard". Próbuję wycelować kulką, a Luby w tym czasie potrząsa nogami i oczywiście moja bila ląduje nie tam, gdzie chciałam.
- Ej! A co to za utrudnienia?
Luby rechocze.
- To jest wersja supertrudna. Dla prawdziwych hadrkorów.
- Ale ja nie jestem hardkorem. To Sebastian* wbił 18 tysięcy punktów. Niech on ci siedzi na kolanach - posapuję z irytacją.
- Ja go bardzo lubię, ale... nie chcę, żeby mi Sebastian siedział na kolanach!

* Sebastian to podobno brat bliźniak Lubego. Ja tam w ogóle nie widzę podobieństwa.

Wojna nerwów

Skrzyżowanie al. Słowackiego i ul. Prądnickiej, Nowy Kleparz. Skrzyżowanie wyjątkowo ciasne i zatłoczone.
- No przesuńże się, Deutschland! - mamrocze Luby w kierunku samochodu z niemieckimi rejestracjami, który postanowił stanąć okrakiem na skrzyżowaniu.
- Kotek, on pewnie nie wie, jak się tu jeździ.
- Ale podjechał by kawałek, Munchen zakichany.
Po chwili światła zmieniają się (a my, jak ciule, za przeproszeniem, na przejściu dla pieszych), a Deutchland ani myśli się ruszyć.
- Te, Reich, szybciej! - irytuje się Luby - Ja się nie dziwię, że oni tę wojnę przegrali!

Dialog

Moja rozmowa z Piołunem. Miejsce akcji - kuchnia. Czas - obiad. Na talerzu gołąbki, ja na krześle, Piołun za mną.
- Hmmm... czego pan sobie życzy? - pytam grzecznie.
- Wyskakuj z mięsa, kleksie!
Po chwili Piołun wpycha głowę pod moje ramię.
- Jakoś mogę pomóc? - tym razem moja naiwność zwyciężyła.
- Oddawaj mięso.
- Ale to gołąbki, ty nie jadasz gołąbków.
- Zostaw kapustę, dawaj mięso.
Piołun wierci się niemożebnie, cały czas trącając mnie łebkiem.
- Wiesz, kocie, to krzesło jest za małe dla nas dwóch.
- Masz rację, dlatego możesz się oddalić.
- Tym razem wyjątkowo się z tobą zgodził - rechocze Luby.

(W roli Metatrona i jako on sam - Luby).

Absurdy o świcie

- Arghh... - warczy Ona.
- Muuu...- muczy Luby.
(Wariatkowo.)
- Nie "muu", tylko majonezem popierduję.
- Każdy popierduje, czym może.

Osiołek

- Miśkuuu! - słyszę z zaplecza. Przybiegam w te pędy.
- Tak, kochanie? Wołałeś mnie?
- Od kiedy mówisz po osiołkowemu?
- Przecież wołałeś: "Miśku"!
- Nie, robiłem "Iii-ooo!"
- Ale ja zrozumiałam "miśku".
- No widzisz? Mówisz po osiołkowemu.

E-urząd

- Nienawidzę tego miasta. Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę... - sapie pod nosem Luby, próbując znaleźć miejsce parkingowe pod Urzędem Miasta - Zagłosuję na KAŻDĄ partię, która wprowadzi e-urząd!

Coś w tym jest...

Jeszcze żyjemy!

- Kochanie, czy mógłbyś polać mi rumu? - pytam z rękami w cieście pączkowym.
- Trochę rumu dla mnie, trochę dla faworków - rechocze Luby, nie podając mi jednak rumu.
- Kochanie! - warknęłam.
- Tak?
- Wlejesz mi tego rumu?
- Aaa! Już... - zmitygował się - Kotek, jest rano, a jak jestem niewyspany, to jestem głuchy. Nie wiesz tego po tylu latach razem?
- Jakoś nie zauważyłam.
- I moja głuchota nie dotyczy tylko twoich próśb!

Zimę z zaskoczenia

Dziś, wracając z lokalu, dostrzegliśmy pługopiaskarkę, która radośnie jechała w kierunku centrum.
- Hmm... co ona tu robi? - zdziwił się Luby - Przecież nie ma śniegu.
- Może przygotowuje się na jutro. Podobno ma padać. Pewnie będzie tak jeździć całą noc na wszelki wypadek.
- Choć raz to drogowcy zaskoczą zimę!

Trauma

Nie pokazujcie tego zdjęcia nikomu z Inspekcji Sanitarnej...

WoWowskie historyjki

- Kochanie! Przecież to niemożliwe, żeby u gnomów dało się koksać reko tylko przez oddawanie runecloth! A jeszcze miałam taki okropny sen! Śniło mi się, że mi skasowało całą reputację, bo mnie zapytali, czy wolę margarynę czy masło, a ja powiedziałam, że margarynę!
Luby padł ze śmiechu.

*****

Wracamy ze sklepu, starając się pociąganiem nosem utrzymać go na miejscu (- 18 stopni + zacinający wiatr). Idę i sarkam.
- Kochanie, robisz się agresywna - stwierdza spokojnie Luby.
- Ja? Ja się robię agresywna? To pogoda jest agresywna. I wiatr!
- A czy to jego wina, że specjalizujesz się w magii ognia? Lód też jest bardzo dobry.
- Aha...
- Bo lód służy do kontroli tłumu. Popatrz na ulicę - jest lód, nie ma tłumu!

Sponsor

-Przekażcie sobie znak pokoju! - zagrzmiał ksiądz.
- Pax tecum - odwróciłam się do Lubego - Frater - dodałam.
- Pax tecum, soror - odpowiedział nieco zdziwiony - Sponsa.
- Hmm... jak jest mąż? Sponsor?

Tak naprawdę "sponsa" to narzeczona. Żona - uxor, a mąż - vir/maritus.

Billy Wilder

"Jaki ten świat mały!", chce się krzyknąć, gdy ni z tego, ni z owego spotykamy w najmniej oczekiwanym miejscu ludzi, których najmniej byśmy się tam spodziewali.
Szukałam dziś (w ramach przygotowań do zrobienia z KT kawiarni slowfoodowej) przepisów na desery/ciasta małopolskie. Kiepsko poszło, więc za namową Lubego zwróciłam się w stronę Żywca. Nieco lepiej, ale ciągle nie to. Zatem może CK? No! Trafiłam od razu na piszingera, zapoznałam się z historią austriackiego cukiernika, sprawdziłam przepis, a na jednym z blogów znalazłam taką oto notkę:

"Czy wiecie, że najsłynniejszy „pischinger” był robiony w Suchej Beskidzkiej przez małżeństwo Wilderów, którzy mieli własną cukiernię na stacji w tej właśnie miejscowości? Wszyscy podróżni, którzy przejeżdżali przez tę miejscowość korzystali z postoju pociągu, aby zakupić te i inne wyroby znanych cukierników. Państwo Wilderowie mieli syna, który również pomagał im w cukierni. Syn nosił imię Billy. Billy Wilder."
(Z bloga "Okiem Jadwigi", wpis z 6 stycznia 2010 r.)

- No chyba sobie jaja robisz! - parsknął Luby, gdy mu to przeczytałam. Sama, nie do końca wierząc, otworzyłam Wiki i...
"Billy Wilder wł. Samuel Wilder (ur. 22 czerwca 1906 w Suchej Beskidzkiej, zm. 27 marca 2002 w Hollywood) - amerykański scenarzysta, reżyser, producent żydowskiego pochodzenia, autor m.in. Pół żartem, pół serio, Bulwaru Zachodzącego Słońca. Urodził się w Suchej Beskidzkiej, gdzie jego rodzice prowadzili restaurację dworcową."
(Cytat za Wiki: Billy Wilder)
No i proszę! A ja z Suchą Beskidzką to prawie przez miedzę jestem!

Stukostrachy

- Kochanie, ja się boję i nie oglądam dalej - stwierdziłam po obejrzeniu połowy filmu "Langoliery" - Na pewno będę miała w nocy koszmary.
- Jakie znowu koszmary? - westchnął Luby z rezygnacją.
- Że Langoliery przyjdą i mnie pożrą! Jak tylko zasnę, zjedzą moją przeszłość.
- Kochanie, mamy koty - wyjaśnił Luby cierpliwie - Koty zjedzą wszystkie Langoliery, nie masz się czego obawiać.

Swoją drogą ten film jest tak obskurnie niskobudżetowy i ma taki fajny oldschoolowy klimacik, że nie jestem w stanie go nie lubić w jakiś sposób. A i tak miałam koszmary, mimo że nie obejrzałam do końca.

Kot nakolankowy

Wczoraj nastąpił kolejny krok w socjalizacji naszego czarnucha. Jak już wspominałam pewnie wielokrotnie, Piołuno był kociakiem absolutnie spanikowanym, nie dawał się dotknąć, a wychodził tylko na karmienie. Pierwsza próba pogłaskania zakończona sukcesem miała miejsce w lipcu, o czym pisałam z wielką dumą. Od tego czasu Młodzian bardzo się ośmielił, stał się sępem miłości i co wieczór domaga się myziania przed snem.
Wczoraj po raz pierwszy przyszedł na kolanka. I nie mówię o czymś, co uprawiał od jakiegoś czasu, czyli: "O, wskoczyłem! Aaa! co ja robię, jestem u kleksa na kolanach! Olaboga, trzeba uciekać!". Nie, wdrapał się na kolana Lubego, umościł wygodnie i mruczeniem domagał głaskania. Byliśmy zaskoczeni i szczęśliwi. Ot, małe domowe radości. Może kiedyś da się wziąć na ręce?

Nowa pozycja w menu

Po długiej jeździe w korkach utknęliśmy na Nowohuckiej (Kto ma nieprzyjemność jeździć tam w okolicach wieczornych, to wie, o czym mówię).
- A po powrocie do domu należy mi się duża kawa - sapnął Luby.
- Dobrze, kochanie - zgodziłam się potulnie.
- I ziemniaczek.
- Ziemniaczek?! Po co ci ziemnia... aaa! - przypomniałam sobie - Ten z lodówki!*
- Nie, kartofel!Kawa z kartoflem i smażonym boczkiem.

* Ziemniaczki z naszej lodówki to oczywiście kulki ze śmieciowego ciasta, rodzynek i alkohooolu!

Slogan

Wieczorny rytuał przed pójściem spać przedstawia się następująco:
1. Myjemy zęby - Werbena czeka w pościeli
2. Próbujemy się dostać do łóżka - Werbena nie daje się przegonić
3. Jesteśmy z łóżku - Piołun zaczyna nas atakować swoją miłością
4. Próbujemy zagrać sesyjkę - oba Koty nas atakują (swoją miłością rzecz jasna)
Wczoraj, bawiąc się z Kotami, usłyszeliśmy trzask, a potem łóżko się obsunęło.
- Kochanie, zapadam się - stwierdziłam złowieszczo.
- Ziemia zadrżała - dodał Luby.
- To nie orgazm, to Ikea.

Kto zna, to będzie współczuł

Ulica Ruczaj - 1
"Umbrella" The Baseballs - 3
"Hot'n'Cold" The Baseballs - 1
Chodnika przy ulicy - 100 m
Odśnieżonego chodnika - 3 m
Odśnieżonej ulicy - 0 m
Samochodów - ze 40
Prób łapania równowagi - 6
Upadków - 1
Obitych kolan - 1
Obitych bioder - 1
Obitych łokci - 1
Ilości śniegu - tony
Zdrowia psychicznego - ciągle jeszcze chyba 100%

A w domu okazało się, że nie mogę znaleźć książki z przepisami i całe zdrowie psychiczne szlag trafił. Jak można zgubić książkę TAKICH gabarytów?!

Nie ma, nie ma kasy w NFZecie

Dziś dzień w samochodzie. Cały cholerny dzień jeździliśmy po Krakowie od samiuśkiego rana. A co się nasłuchałam radia, to moje. Dowiedziałam się na ten przykład, że we Włoszech rodzice jakiegoś dziecka chcą pozwać lekarzy, że założyli rzeczonemu dziecku gips na zdrową rękę. Podobno ma się już niedługo zebrać specjalna komisja lekarska wagi państwowej, która zadecyduje o wysokości odszkodowania.
- Kochanie, to zrobimy tak - wymyślił Luby - Pojedziemy na pogotowie, powiemy, że mnie ręka boli, oni założą gips, a potem ich pozwiemy i będzie kasa na kawiarnię.
- Kotku, ale w Polsce nie dostaniesz gipsu nawet na złamaną rękę. Założę się, że NFZ-owi już dawno skończył się pieniądze na takie drobiazgi.

Mój patron

Mój patron
Pyton Monthy

Mądrości Kleksowe

"Dla psa jesteś panem, kota karmisz"
Jim Fiebig
"Właścicielem domu jest kot. My tylko spłacamy kredyt"
Demotywatory