Złota myśl Mistrza Wincentego

Błogosławiony biskup Wincenty Kadłubek zostawił nam w spadku dziełko niepośledniej wagi. Nasycone prawdami życiowymi, sentencjami i cytatami, złotymi myślami do zapamiętania, o czym mówię bez cienia ironii. Wiele tam tego. Tak wiele, że zebrano to wszystko w osobnym tomie. Niemniej ja na pierwszym miejscu stawiam te oto słowa, w swej ignorancji nie wiedząc, czy w owym tomiku się one znalazły, czy nie:
"Na pewno słabi są ci, którzy bezpiecznymi czują się w tłumie, mało bowiem sobie zawierza ten, kto potrzebuje licznego towarzystwa."

Nic dodać, nic ująć.

"Zawsze trzeba iść po słonecznej stronie życia"

Te słowa zobaczyłam dziś na plakacie reklamującym książkę o życiu Marka Edelmana, gdy biegłam niemal bladym świtem do Jagiellonki (9 rano w sobotę to JEST blady świt). Wpasowują się w wyznawaną przeze mnie ostatnio małą życiową filozofię. Gdyby nie ona, pewnie już dawno bym się poddała, tak wiele kumuluje się kłopotów i wyzwań. Ale skoro powiedziało się "A", trzeba powiedzieć "B" i dociągnąć do "Z". Potem przyjdzie czas na oczyszczające łzy i długi odpoczynek. Nieprędko, ale przyjdzie. To nieuniknione. Póki co trzeba walczyć dalej, tym bardziej, że droga, choć długa, wydaje się powoli prostować.
A Kota dziś w nocy odstawiała koncert miauczenia na dziesięć strun głosowych. Tak mniej więcej od 3 nad ranem. W końcu wylądowała w kuchni za zamkniętymi drzwiami, które wpierw próbowała sforsować, a potem, zapewne w odwecie, że jej nie wpuściliśmy do pokoju, zdemolowała nam kuchnię. Ech... co za zwierz.
Ale i tak jest słodka i śliczna.

"Romanes eunt domus"

Aż się przypominają nasze lektoraty. My - biedni, postawieni pod ścianą, drżący z przerażenia, odpytywani z końcówek i deklinacji, zastraszani widmem koniugacji i trybów, z ostrzem niedostatecznego pod szyją. I ona - wspaniała Magistra Severa, nieugięta i straszna.
Luby wstawał rano, powtarzając: "Nie idę na łacinę" Mył się, powtarzając: "Nie idę na łacinę". Wędrował Plantami, jak mantrę mamrocząc: "Nie idę na łacinę". Czekał pod drzwiami gołębnika, wraz z innymi szepcząc: "Nie idziemy na łacinę." A potem i tak wszyscy stawali wyprężeni przed małą istotką, która samym swym pojawieniem budziła grozę i pokornie wędrowali po schodach, by dać się odpytywać, dręczyć i molestować psychicznie. Nie pisaliśmy na murach "Romani ite domum", ale byliśmy stawiani przed faktem "dyżuru w poniedziałek". I nie wiem, co było gorsze.
Do dziś wspominamy naszą Magistrę z rozrzewnieniem, z niejaką miłością studenta do profesora, który budził szacunek swą postawą i erudycją, z wdzięcznością, że potrafiła nauczyć tego pięknego języka każdego, kto tylko wyraził minimalną wolę (a cała reszta nie miała wyjścia). I nie znam osoby, która powiedziałaby o Niej złe słowo.

Najwspanialszej Pani Psor na świecie ten oto fragment łaciny z przymrużeniem oka dedykują wdzięczni histo(e)rycy:

Romanes eunt domus

Bolków 2000

Popołudnie i wieczór w towarzystwie serwisu "TyTubo". W końcu naszło nas (mnie) na oglądanie Mansona. Zdzierżyliśmy dwa dość lekkie jak na MM teledyski (wolę słuchać tego pana niż na niego patrzeć), ale na twarzy Lubego z każdą minutą narastał wyraz rozbawienia połączonego z "O, matko, co za kretyn". Pod koniec "Sweet Dreams" usłyszałam naraz:
- Jest taki emo-goth, że już bardziej się nie da. Dosłownie "Bolków 2000".

A na koniec obejrzałam "w nagrodę" Celebrity Death Match "Spice Girls vs. Hanson", gdzie MM na końcu ubija obie drużyny kawałkiem dekoracji.

Coś optymistycznego

Poniedziałek. Nowy tydzień w pracy. Wyjdę ze swej nory o metrażu 20 m2 i spotkam się z bliźnimi.
Remont jednego z głównych węzłów komunikacyjnych Krakowa. Korki. Tłok w tramwaju i autobusie. Opóźnienia. Muszę biegać po mieście albo korzystać z dobrodziejstwa przesiadek. MPK dba o moje zdrowie i poranny jogging, o który nie umiem się postarać sama.
Zanim skończą remont, zdążę się przeprowadzić na drugi koniec Krakowa. Ale przecież dzięki nowemu Rondu świat będzie piękniejszy, a ludzie szczęśliwsi.
Jest zimno i mgliście. A miało być słonecznie i cieplutko. Ale ile może świecić słońce? Deszcz jest potrzebny roślinkom, żeby szybciej rosły i nam, żebyśmy mogli się przekonać, dlaczego Bóg okazał miłosierdzie i nie uczynił nas Irlandczykami.

Szklanka jest zawsze do połowy pełna. Wystarczy dorobić pustej połowie podłoże quasi-ideologiczne.

Utrzymanka

Nienawidzę banków.
Już wszystko miałam załatwione, dograne. I co? Dzisiaj się dowiedziałam, że razem z Lubym jesteśmy na utrzymaniu rodziców. To nic, że oboje pracujemy. W opinii banku nasze umowy są nic niewarte. Równie dobrze moglibyśmy nic nie robić, oglądać całymi dniami telewizję i zajadać chipsy - dla naszych kredytodawców i tak nie miałoby to znaczenia.
Ostatnio każdego dnia przeżywam kolejne załamanie spowodowane kosztami kupna mieszkania. Nic, tylko sie upić albo walczyć dalej.
Nie chcę wyjeżdżać z kraju, ale czasami się tutaj naprawdę nie da żyć.

A jak jeszcze raz usłyszę o dziurze budżetowej...

Wyznania gejszy

I już po wszystkim. Dostałam firmową torbę, mapkę Krakowa i makatkę na stolik "Euro 2012 Kraków." Poza tym oczywiście porywające referaty, burza mózgów, potyczki intelektualne...
Tak, wiem, zapędziłam się.
Niemniej było ciekawie, przynajmniej w "mojej" części mojego panelu. No i Luby poszedł ze mną. Mimo że wrócił z pracy o pół do czwartej nad ranem i niemal spał w tramwaju. Kiedyś, gdy był w podobnym stanie, poszliśmy do kina na "Wyznania gejszy" i, ku memu niepomiernemu zdziwieniu, wyjątkowo się ożywił.
Dziś też spał na pierwszym referacie. I na początku mojego. Ale potem sie obudził, a po wszystkim poczynił wyznanie:
- Kochanie, Twoje wystąpienie było jak "Wyznania gejszy".

A ja miałam raczej nadzieje na wyznania historyka.

Przedzjazdowa melancholia

Pada.
W połączeniu z rzewną muzyką z "Amelii" i podczytywaniem w tramwaju "Chrystusa kosmicznego" ("Sekciarska książka" - jak to określił Luby. A nieprawda, tylko kolejna pozycja z bibliografii do magisterki) ten deszcz wprowadza mnie w melancholijno-refleksyjny nastrój.
Całe szczęście że, tonąc w odmętach własnego samouwielbienia, przypomniałam sobie, że dziś zaczyna się Zjazd Historyków. A jutro mam referat.
Chętnych zapraszam. Spotkania i pokazy filmów są otwarte, podobnie jak dyskusje. A jakby ktoś chciał mnie posłuchać, to uzewnętrzniam się jutro w panelu nazwanym , ekhem, "Średniowiecze II", planowo o godzinie 12.30.

XVI Ogólnopolski Zjazd Historyków Studentów

Moralnie dwuznaczne

Przedwczoraj rozmawialiśmy (to znaczy ja, Luby, Ona i On) przy zwyczajowym niedzielnym śniadanku na temat procederu, który można w uproszczeniu nazwać pisaniem pracy na zamówienie. Ogólna konkluzja była jednoznaczna - godzi to w nasz prywatny kodeks etyczny. Sądziłam, że temat sam się wyczerpał.
Jednak ku memu zdziwieniu dzień później dostałam propozycję napisania właśnie pracy na zamówienie. Tematyka jak najbardziej odpowiadająca moim zainteresowaniom. No i przecież by mi zapłacono! Po moim asertywnym "nie" nastąpił ciąg wyrzutów, na który byłam przygotowana. Bardziej mnie jednakże martwi inna kwestia. Adwersarz w rozmowie nie był w stanie zaakceptować mojego stanowiska i wykazywał kompletne niezrozumienie dla przytaczanych argumentów tak natury moralnej, jak i zdroworozsądkowej.
Na koniec usłyszałam "Ale ty jesteś koleżanka! Przecież to tylko praca zaliczeniowa, a nie magisterka!"

Od eseju się zacznie, na pracy magisterskiej się skończy. Potem się dziwimy, skąd w Polsce tacy "specjaliści".

Niezdecydowana

Dzwoni telefon.
- Kochanie, a co dziś będzie na obiad? - pyta Luby.
- Pieczarkowa albo...nie wiem, mam pieczarki, muszę je zutylizować - zastanawiam się - Można zrobić placki ziemniaczane z pieczarkami - wypaliłam, nie słysząc radosnego odzewu na wspomnienie o zupie - Jak wrócę, obiorę i zetrę ziemniaki.
- Dobrze, Kotku...
- Albo Ty obierzesz ziemniaki - wpadam mu w słowo - albo ja obiorę, a Ty zetrzesz - poszłam na kompromis, bo zrobiło mi się Go żal.

Naprawdę nie znoszę obierać ziemniaków. Ale ścierać jeszcze bardziej.

Tunel czasoprzestrzenny

Gramy sesję "Monastyru". Kostki (piękne kostki marmurkowe - wersja kolekcjonerska) toczą sie po podłodze. Kota dopada jednej, po czym w biegu wpycha ją pod łóżko. Wszyscy, jak staliśmy bądź siedzieliśmy, rzuciliśmy się na poszukiwania. Świecenie lampką i ogląd oczami dwóch niewiast nie przyniósł rezultatu. Wybebeszanie łóżka takoż. Podnoszenie łóżka zaowocowało odnalezieniem około 15 kulek z folii aluminiowej. Podnoszenie drugiego łóżka, jak i szukanie pod szafą (bo może poszła rykoszetem) nic nie dało.
- Ale wiecie, podobno koty potrafią otworzyć tunel czasoprzestrzenny i przenieść w ten sposób przedmiot - oznajmił właściciel kostki z niewzruszoną miną i absolutnym przekonaniem.
Nie uwierzyliśmy. Kostki nie odnaleziono.

Trzy dni temu Kota porwała ze stołu ulubiony długopis Lubego, z szaleństwem w oczach zeskoczyła na podłogę i zaczęła gryźć go w przedpokoju, a po chwili długopis zniknął bez śladu. Luby miał mi za złe, że jej pozwoliłam.
- Kochanie, zaraz go znajdę - zapewniłam, ale nie znalazłam.
Przedwczoraj długopis pojawił się u Niego na biurku w pracy, kilkanaście kilometrów od naszego mieszkania.

Teraz Ona i On boją się, że Kota wepchnie w czasoprzestrzenny tunel ich toaletę, kiedy będzie u nich przemieszkiwać.

Amo tu, flos meum!

Przyszła wiosna. Przyszła na dobre, bo to, że idzie, objawiało się tulipanami na Rynku, a o tym, że już jest nieodmiennie przekonują mnie frezje. Luby wie, co ma robić, dlatego też pierwszy bukiecik trafił już do mych rąk. Kota postanowiła udowodnić mi, iż kwiaty z całą pewnością nadają się do jedzenia. Po wieczorze spędzonym przez nią na wspinaczce po firankach w celu dosięgnięcia frezji, bukiet trafił wreszcie poza zasięg łapek i pazurów. Spoczywa bezpiecznie umieszczony pomiędzy książkami i kuflami na piwo.

Początki

Pozazdrościłam.
Pozazdrościłam chwil zapamiętanych, utrwalenia myśli ulotnych, świadectwa zmian.
Pozazdrościłam codzienności niezwykłej w swojej zwyczajności.
Pozazdrościłam momentów, gdy zaśmiewaliśmy się do łez, czytając o Nim ukazanym jej oczami i o nas, przemykających czasami jak cienie w Ich życiu.
Dlatego wierzę, że Ona nie obrazi się, iż w chwili słabości i zazdrości postanowiłam, że i ja będę mieć swojego Jego, swoje małe chwile radości i spontanicznego ekshibicjonizmu, by się nimi z Wami podzielić.