Westchnienia i szepty bezwstydne

My, Ona i On wybraliśmy się na Jej urodzinowy obiad. Zupełnie przypadkiem, ale tak wyszło.
Na koniec obiadu On wziął rachunek, wyjął długopis i z zacięciem godnym lepszej sprawy zaczął zakreślać kółkiem Ich zamówienia.
Luby spojrzał na Niego z uśmiechem starszego brata:
- To jakiś kolos? - spytał z troską.
- Z matematyki? - spytałam z nie mniejszą troską ja.
- Hmm...? - On podniósł głowę.
- Kochanie, no nie rób z siebie debila - stwierdziła Ona z wyrzutem.
Ach te pieszczotliwe określenia dwójki zakochanych. Skąd ja je znam?

Mutant

Miziamy się. Luby dotyka mojego karku i pyta:
- A co to jest?
- Karczek - odpowiadam.
- A to?
- Szyjka.
- A to? - dotyka ramienia.
- Dupa.
- O, Boże, gdzie się podział tułów?
- Mumia go zjadła.

Pogromca Mumii

Wreszcie po długim oczekiwaniu (Poczta Polska mnie wykańcza!) otrzymałam zamówioną "Kolekcję Mumii", na którą składają się dwa filmy o rzeczonej mumii w osobie kapłana Imhotepa oraz jeden o panu, który został królem, a potem Tym Złym (jeszcze bardziej złym niż mumia).
Obejrzeliśmy z Lubym pierwszą część, a najbardziej chyba urzekły nas sceny z udziałem białego kota, którego bał się Mumia i którym Mumię straszono. Spojrzeliśmy na naszą Werbenkę, która akurat wtedy łaziła po mnie. Słodka, mała obrończyni przez złymi mumiami z zaświatów.
Dziś z rana, myjąc zęby, usłyszałam dobiegający z pokoju głos:
- Gryź, zagryź mumię, gryź w bandaże...

Mieszkam z Kotą. I naprawdę Wielkim Dzieckiem.

A propos Dużych Dzieci, On wyznał mi wczoraj:
- Nie chcę dorosnąć, chcę być zawsze chłopcem.
Ciekawe, co na to Ona.

Ciśnienie

Prowadzimy z koleżankami w pracy bardzo uczoną i bardzo głęboką dyskusję na temat ciśnienia atmosferycznego. Ogólna konkluzja była taka, że kolegialnie czujemy się podle.
- Podobno ciśnienie ma teraz spadać, więc będzie coraz gorzej.
- Mnie codziennie spada, kiedy rano dzwoni budzik i muszę wstawać do pracy - oświadczyła z właściwym sobie cynizmem ta najstarsza stażem.

Pani Domu

Jestem/będę prawdziwą Panią Domu. Muszę sobie jeszcze tylko kupić fartuszek taki, jaki miałam w dzieciństwie, tylko trochę większy. Rodzicielce zabrałam zeszyt z przepisami, które, dziecięciem będąc, własnoręcznie wpisywałam. Zabrałam wszystkie kolorowe zeszyty z kuchennymi specjałami. Czuję się jak dziecko. Robię teraz własny, dorosły zeszyt z przepisami, przygotowując się do życia w mieszkaniu, w którym jest piekarnik. Powtarzam to wszystkim dokoła, wszystkich też zapraszam na moje ciasta, wreszcie...

To mi nieodmiennie przypomina jedną z reklam, w której delikatny, aksamitny męski głos pyta: "Czy wyobrażasz sobie kuchnię bez ostrego noża? Bez piekarnika?". A ja na każde z tych pytań odpowiadam z ciężkim westchnieniem: "Tak", a czasem: "Spadaj, buraku." Czyżbym była źle wychowana?

Śniadanie Mistrzów

Jeżeli czeka kogoś ciężki dzień albo zwyczajnie chce się najeść jak stado olbrzymów, polecam coś, co oficjalnie nazywa się "Kiełbasa w pikantnym sosie", ale jest to nazwa mało wyszukana i zupełnie nieromantyczna, więc ja nazywam to "Śniadaniem Mistrzów." Kubica musi to szamać przed każdym występem, jestem święcie przekonana.

A robi się to tak:
Obieramy ze skórki +/- 40 dag kiełbasy (byle nie z tych podsuszanych) i kroimy w plasterki. Dużą cebulę ciachamy w piórka albo kostkę (ja wolę kostkę - nie lubię dużych kawałków cebuli) i podsmażamy na oleju, aż się zeszkli. Na tarce z grubym oczkiem trzemy dwie średnie marchewki i dwie małe pietruszki (albo jedną dużą, albo więcej marchewki - tu zostawiam dowolność) i tak starte wsypujemy do smażącej się cebuli. Bierzemy puszkę groszku, odcedzamy zalewę i wlewamy ją na warzywa. Dusimy wszystko na małym ogniu, pod przykryciem, aż warzywa będą miękkie, często mieszając. Przekładamy to do większego garnka, wlewamy dwie szklanki soku pomidorowego, dwie łyżki pikantnego keczupu, łyżkę ostrej musztardy (najlepiej sarepskiej - ona wypala gardło), pieprz (soli nie trzeba, cała reszta jest dość słona), wsypujemy groszek i kiełbaskę, mieszamy ładnie i gotujemy (też na małym ogniu, żeby się nie przypaliło).
Podajemy gorące, ze świeżym, chrupiącym chlebkiem.

Luby się zawsze obżera, oblizuje, a potem umiera przez godzinę, bo się ruszać nie może. Nie wolno mi wtedy dotykać Jego brzucha, bo zaczyna mi grozić niekontrolowanymi odruchami. Ale cieszę się, że mu smakuje.

Polowanie

"Zapuściłaś się w blogu." Zasłyszane ostatnio...wiem, mea culpa, mea maxima. To wszystko wynik lenistwa, jakie mnie ogarnęło po obronie. Obleśne, totalne lenistwo. Ale wreszcie mam czas na gotowanie. Gotowaniu poświęciłam cały weekend.

Kota jest w siódmym niebie. Bez przerwy bawi się w Tarzana, wspina na firanki i zasłony, buja się na nich, próbuje wyskoczyć przez okno, łapie muchy i zjada je, oblizując się przy tym (obrzydliwe!). Luby jest z niej dumny. Powtarza mi cały czas, że nie musimy się przejmować teraz komarami, a wczoraj chodził z nią po mieszkaniu na rękach i razem łapali insekty! Nie będę się z nimi bawić!

Dobrze, że ona jest mała, a szyba jest szklana i wytrzymuje jej ataki, bo... Jak zwykle przyczaiła się na oknie, często się tak czai, więc nie zwróciliśmy szczególnej uwagi. Ogon zaczął poruszać się szaleńczo, a kuper miarowo - to znak, że szykuje się do ataku. Nic w tym dziwnego, ale po uderzeniu łapkami i nosem w szybę z parapetu poderwał się z wrzaskiem gołąb. Luby był wniebowzięty, podrapał ją po karczku z zadowoleniem, ona z zadowoleniem zamruczała.
- Dobra Kota - mamrotał, uśmiechając się szeroko.

Czekam na dzień, kiedy przegryzie nam tętnice. Nie zrobiła tego dotychczas chyba tylko dlatego, że jeszcze nie umie otwierać lodówki.

Pies u Chińczyka

Dziś się broniłam. Tak, mam już tytuł M(inister)G(iertych)R(oman). Robiłam w związku z tym od rana dużo głupich rzeczy, ale pomińmy to milczeniem.

Kilka kwiatków z obrony:
(1)- Proszę omówić, w jakich okolicznościach doszło do ukonstytuowania się elekcji w Polsce.
- Otóż, gdy mieli się narodzić synowie Jagiełły...
- Jak to mieli, Pani Aniu! Kiedy się narodzili! Przecież wtedy nie było USG.
(2)- To bardzo proszę teraz powiedzieć mi, jaka to słynna księga średniowieczna znajduje się na moim krawacie? (Faktycznie, mój recenzent miał krawat zapisany minuskułą insularną).
- Nie mam pojęcia, Panie Dyrektorze. Nigdy dotychczas nie zgłębiałam zawartości Pańskiego krawata. (W tle rechot mojego promotora).
(3)I moje ulubione pytanie:
- Bardzo proszę ustosunkować się do metod komputerowych wykorzystanych przez Jasińskiego. (W tym momencie nastąpił obrazowy opad szczęki w moim wykonaniu. Przydała się nabyta na studiach umiejętność improwizacji).

Gdy wracaliśmy z Lubym, mijaliśmy leżącego na chodniku, przywiązanego słodkiego, wielkiego Psiula.
- O, jaki śliczny, jaki psiul... - zaczęłam się rozpływać.
- Tylko dlaczego leży uwiązany pod "Chińczykiem"? - zaniepokoił się Luby.

Dla tych, którzy wiedzą, o co chodzi

Idziemy, idziemy, szczerzymy się jak głupki, łapiemy komary na zęby.
- Jakie nowe skille dostałaś? - pyta znienacka Luby.
- Święty spokój - sapię, bo gorąco było.
- O, to jakiś pasyw? - śmieje się Luby.
- Taaak, wyjątkowo przydatny.

Pam-parampaaaam-pam-paraaaam

To oczywiście był onomatopeiczny zapis znanej wejściówki autorstwa Williamsa do serii "Indiana Jones".
"Don't call me Junior!" Haha! Przypomina mi się trzecia część, gdzie Sean Connery z uporem maniaka mówił do swego filmowego syna "Junior", a ten z nie mniejszym oporem powtarzał powyższe słowa.
A będę świnią i pozdradzam trochę fabuły.
Teraz Harrison Ford nazywa Juniorem niejakiego Mutta (Shia le Bouf), odnajduje miłość swego życia, Marion (graną ciągle przez tę samą uroczą Karren Alley, która w pierwszej części pomagała mu szukać Arki Przymierza), doznaje spotkań trzeciego stopnia, rozgryza potrójnych agentów, którzy w końcu okazują się tylko pojedynczymi, daje się hipnotyzować czaszkom, a to wszystko okraszone klasyką muzyczną, pościgami samochodowymi po dżungli i hangarach i ucieczka przed wściekłymi mrówkami i, jakżeby inaczej, "living dead."
Konwencja, konwencja! Niech nikt się nie nastawia na głębokie doznania i przeżycia teologiczno-filozoficzno-umoralniające. Dwie godziny śmiechu, świetnej zabawy i starego (sic!), dobrego (nadal sic!) Indiany. I całkiem zgrabny pomysł, jak robić dalej filmy z serii bez angażowania leciwego nieco Harrisona Forda.
Teraz czekam na utrzymany w podobnej stylistyce trzeci już film z serii "Mumia" (jupi!). To będzie wesołe, archeologiczne lato z wielkim przymrużeniem oka.