Dzien 8. Coś, co możesz przygotować z zamkniętymi oczami

Sporo tego ostatnio. Ale chyba palmę pierwszeństwa dzierży ciasto kruche w mojej własnej zmodyfikowanej wersji:
- 200 g mąki
- 1 jajko
- 10 dag masła
- 2 łyżki cukru (opcjonalnie)
Idealne proporcje na tartę. Starcza nawet na ozdobne paseczki!

Dzień 7. Coś, co wszyscy wydają się lubić

"No przecież wszyscy lubią kremówki!"
Osioł lubi kremówki, Papież chodził na kremówki. Jak można nie lubić kremówek?

Można.
Ale ja nie jestem dobrym przykładem, bo przecież wszyscy lubią.
Poza tym nie powinnam się wypowiadać, bo mam dziś zły dzień.

Kremówki sucks!



P. S. Ślubny kazał dopisać, że On tez nie lubi kremówek. Na pohybel sku...kremówkom!

Dzień 6. Smak, który przenosi w inne miejsce

Dwa absolutne hity dzieciństwa, z których jeden uwielbiają wszyscy, których częstowałam, a drugi jest lubiany chyba tylko przeze mnie i moją rodzinę.

Pierwszy - home made czekolada, którą mieszaliśmy i kręciliśmy z tatą w niedzielne popołudnia w zamierzchłych czasach Europy podzielonej żelazną kurtyną.

Drugi - wigilijny kompot z suszu z ryżem. Pochłaniany w ilościach nieprzyzwoitych w Wigilie i Boże Narodzenie przeze mnie i mojego brata. Wyjątkowo specyficzny smak - albo go kochasz, albo nienawidzisz.

Zamykam oczy i widzę siebie - małego berbecia przy rodzinnym stole. Lata świetlne stąd.

Dzień 5. Potrawa, która ci kogoś przypomina

Bezsprzecznie guacamole.
Pierwszy raz spróbowaliśmy go u naszych znajomych z (obecnie) Wrocławia. Od tego czasu każde guacamole (zwane nieco familiarnie "dwa kamole") przypomina mi tamte Andrzejki.

Guacamole w wersji nieco spolszczonej - bez papryki, za to z pomidorem i spora ilością czosnku. Mniami...

Dzień 4. Coś, co trzeba jeść powoli

W zasadzie: "coś, co trzeba pić powoli".
Gorąca czekolada. Najlepiej w wersji z dużymi połówkami włoskich orzechów. Z czekoladowym ciastkiem. W jesienno-zimowe popołudnia.
Słodka orgia.

Dzień 3. Coś, co trzeba jeść szybko

Lody - wszystkie poza owocowymi. Owocowe - sorbety.
Lody - bakaliowe, malaga, śmietankowe...
Sorbety - gruszkowy (kupny) i truskawkowy - domowej roboty.

Aż mi się do wakacji zatęskniło.

Dzień 2. Potrawa której nie znosisz

Nie potrafię wymyślić żadnej potrawy. Jadłam już nawet sushi, kalmary, ślimaki i żaby. Ślimaki kocham.

Dlatego nie będzie potrawy, ale będzie - lukrecja!
Co tu dużo pisać? Smakuje obrzydliwie i tyle.

Krecik(i)

Dostałam od Arvida czekoladowe krety. Sprowokowały one oczywiście dyskusję na temat bajek z dzieciństwa.
My, po gorszej stronie kurtyny, doceniłyśmy ckliwy urok "Krecika", "Kota Filemona", "Reksia", "Wilka i Zająca" itp.
Arvid pochodzący z lepszej strony kurtyny wybrał "Smerfy" i "Troskliwe misie". Woli "Troskliwe misie" od "Gumisiów'! Dlaczego? Otóż od zawsze intrygowały go te dziwne, falliczne kształty formujące się ze światła w okolicach ich brzuszków.

I to niby on potrzebuje adresu mojego dilera?!

Dzień 1. Aktualnie ulubiona potrawa

Aktualnie zajadam się słodką surówką z marchewki i ananasa - w pracy, w domu, w pracy...

Banalnie prosta w przygotowaniu, cudownie rozpływa się w ustach, w sam raz na mały głód albo zakąskę do obiadu.
No i te... najlepsze witaminy, polskie dziewczyny. Yupi!

30-day Food Chalange

Mój udział będzie niezgodny z regułami i upośledzony, bo nie znam innych blogerów. Ale sama się przyłączę :)



dzień 1 - aktualnie ulubiona potrawa
dzień 2 - potrawa, której nie znosisz
dzień 3 - coś, co trzeba jeść szybko
dzień 4 - coś, co trzeba jeść powoli
dzień 5 - potrawa, która Ci kogoś przypomina
dzień 6 - smak, który przenosi w inne miejsce
dzień 7 - coś, co wszyscy wydają się lubić
dzień 8 - co możesz przygotować z zamkniętymi oczami?
dzień 9 - coś, co można podarować jako prezent
dzień 10 - ulubiony "comfort food"
dzień 11 - potrawa z ulubionej książki kucharskiej
dzień 12 - przepis z ulubionego bloga kulinarnego
dzień 13 - jedzenie, które jest grzechem (ale jakże przyjemnym)
dzień 14 - coś, czego nigdy nie spodziewał(a)byś się polubić
dzień 15 - kiedyś znienawidzone, dziś ulubione
dzień 16 - kiedyś ulubione, dziś znienawidzone
dzień 17 - coś, co jesz bardzo często
dzień 18 - coś, czego nigdy nie jadasz
dzień 19 - potrawa, którą jesz rękami
dzień 20 - kulinarne wspomnienie z dzieciństwa
dzień 21 - potrawa, której chciał(a)byś spróbować
dzień 22 - coś, co jesz, kiedy chorujesz
dzień 23 - romantyczne jedzenie dla dwojga
dzień 24 - najbardziej nieestetyczna potrawa
dzień 25 - ulubiona potrawa świąteczna
dzień 26 - jedzenie z piosenki
dzień 27 - jedzenie filmowe
dzień 28 - coś pysznego i jednocześnie zdrowego
dzień 29 - coś zbyt skomplikowanego, by próbować to przygotować
dzień 30 - potrawa, która jest taka jak Ty

Wesolutko

Dziś jest dzień, w którym wiele osób poprawia mi humor, aczkolwiek najczęściej jest to śmiech przez łzy:
1. Na kilka maili z pytaniem: "Could you please..." dostałam dziś treściwą odpowiedź: "No. Kind regards."
2. Mail zaczynający się: "Sorry... not again!!!", a kończący: "HELP......PLEASE!!!!!!!!!!!" (cytaty dosłowne, czcionka zachowana, ilość znaków interpunkcyjnych takoż)
3. Szczytowy stopień kompresji pasażerów tramwaju osiągnięty o godz. 7.52 w tramwaju linii 50 - wiele osób (w tym ja) zostało na przystanku
4. Op...dol od Luizy, ale to już standard ("Cannot she die or sth?" - cytat z kolegi)
5. Niedziałający/wieszający się system uskuteczniający wzrost "irytacji" pracowników
6. Nalot dywanowy Indian - jeszcze dość długo (znowu będą gotować ryż z curry w czajniku...)
7. Rondo Barei przemianowane na Rondo Ofiar Outsourcingu
8. Konstatacja, iż do oddziału firmy w Katowicach dojechałabym ok. 20 min. wcześniej niż do pracy w Krakowie (50 min autostradą vs 1h 10 min MPK)
9 Rozwalony autobus linii 128 na torach tramwajowych i wesoły kierowca w autobusie, którym jechałam ja (linii 184): "No dobra, to wyprzedzam go pod prąd!" (Iiiiihaaa!)
10. Podobno pochwała stymuluje te same obszary mózgu, co podwyżka. Nie dotyczy to mojego mózgu. Oraz mózgu większości moich znajomych.

Pewnie jeszcze coś zabawnego. Ale już mi się śmiać odechciewa.

Bilecik raz!

Tramwaj skompresowany nie bardzo. Młodzieniec pochyla się przy okienku pani motorniczy.
- Bilecik normalny! - woła.
- Automat biletowy jest w pojeździe - odpowiada wyuczona mantrę pani kierowca.
- Ale ja nie mam drobnych! - warczy oburzony młodzieniec.
- Ale ja też nie mam drobnych - odwarkuje mu pani i zatrzaskuje okienko.
I dobrze.

Truteń

- A będziemy czasem chodzić na sushi? - zagadnął nieśmiało Luby w drodze powrotnej z Wrocławia (przydarzył się nam wreszcie weekend we Wrocku z całkiem ładna pogodą, cudownymi gospodarzami i pierwszą wizytą w sushi-dajni).
- Tak, kochanie.
- Jak będę grzeczny?
- Tak, kochanie.
- Ale ja cały czas jestem grzeczny! - rozpromienił się, wyraźnie ukontentowany swoim sprytem.
- Nie zawsze. Ale wtedy chodzimy do łóżka.
- Czasem jestem trutniem - zmarkotniał.
- Jesteś. Ale trutniowatość nie podlega ani pod grzeczność, ani pod niegrzeczność.
- Wiem. Wtedy po prostu jestem sobą.

OOO

"OOO" - w ten sposób jeden z naszych ulubieńców zapisywał "out of office". A wczoraj dostaliśmy cudny "OOO" mniej więcej takiej treści:

"I am currently in the office, but I do not read e-mails because I leave company in two weeks. Kind regards..."

Monika stwierdziła, że właśnie oszalała.

Trzy minuty do...

- Idziemy, idziemy! Dość tego! - stwierdziłyśmy kolegialnie w liczbie osób dwóch, pakując czym prędzej faktury do szuflady.
- A ty dokąd?! Jest 16:57!- oburzył się Arvid, patrząc wymownie na Monikę.
- Do domu!
- A przyszłaś o 8:27?
- No nieee... w zasadzie...
- W zasadzie to przyszła o 8:45 - podkablowałam uczynnie - Ale ja przyszłam o 7:50, więc możemy podzielić mój czas między mnie i Monikę.
- Nie! Nie, nie, nie! - zaprotestował nasz interlokutor.
Parsknęłam.
- Co z ciebie za księgowa?! - to już było do mnie - To nie wiesz, że konta się nie bilansują?

Troska

Biuro. 18.00. Pusto...
- Czemu jeszcze tu siedzisz? - pyta uprzejmie Arvid.
- Bo mam robotę - odburknęłam.
- Co masz?
- Robotę. Robotę do zrobienia.
- I to nie może poczekać do jutra?
- Może, ale źle się czuję z tym, że jest nie zrobione.
- ...

*****

- Jedziesz do domu?
- Tak - odparł, wiążąc szalik.
- Miłej podróży zatem.
- Dzięki. Przywieźć ci coś z Belgii?
- Tak. Czekoladę. Obiecałeś.
- Mogłem się domyślić...

Czy już naprawdę WSZYSCY znają moje obsesje cukiernicze?

401

Ostatnie miesiące upłynęły mi na dostosowywaniu cielska i umysłu do nowej sytuacji życiowej, powrotu na, so called, "etat", porządkowaniu spraw, które pochłonęły mi dobre 2 lata egzystencji i sprawianiu sobie nowych celów.

Nie czując weny do pisania czegokolwiek, zadręczałam Ślubnego opowieściami i anegdotkami, ale to i dobrze, bo ON przeszedł krótki kurs biurowej nowomowy, która jest z istoty obleśna, za to ułatwia życie. Gdybym postanowiła pisać to, co Mu opowiadam, wyszedłby niejaki bełkot - i to dość hermetyczny.

Tak czy siak ostatni mój wpis miał nr "400", więc ten będzie 401 i może coś się ruszy w temacie bloga. Natchnął mnie pan Wawrzyniec Prusky, który od kilku dni jest moją lekturą tramwajową.

Zatem - let's life continue. Hawk!