Radiowa magia

Każdego dnia o godzinie 9 minut 18 w radio daje się słyszeć: "Nazywam się Żanet Kaleta...", a potem coś w stylu "Spróbuj nowego żelu dopochwowego i kulki domacicznej". R. ma na Żanet alergie, w związku z czym za każdym razem wycisza radio. Tak było i dziś. O 9.28 R. zapytała:
- Ej, a czemu mi radio nie działa?
- Bo je uciszyłaś - sapnęłam z kąta.
Zapanowała chwilowa konsternacja, po niej radio wydało dźwięk.
- Miałaś rację!

Buble

Słucham namiętnie Michaela Buble'a.
- Mogę poprzeklinać trochę? - pyta grzecznie Luby.
- Nie, proszę. Pośpiewamy trochę. Co ci włączyć?
- Nie wiem. Bubel jest pogrzebowy.
- Nie jest pogrzebowy. Tylko... piosenki ma pogrzebowe.

Chlebek nasz powszedni

- Ojej, wyrzuciłam do kosza nie to, co chciałam.
- I co, teraz będziesz w koszu grzebać?
- Przy tych zarobkach? Dziwisz się? Ty jakaś nieżyciowa jesteś. Może się coś trafi, chlebek się wymoczy i będzie.

Przewrotność

Absurd w pracy z ludźmi polega na tym, że nie wiedzą, czego chcą, a kiedy już się dowiedzą i to dostają, to okazuje się, że nagle chcą tego, co było na początku, ale wtedy im się nie podobało. Zastanawiam się, czy to głupota, czy świadoma złośliwość.

Przykład: O-ce-ny! O-ce-ny! Dajcie nam oceny w in-ter-ne-cie! Dajcie nam dyżury pracowników w internecie. No co za zacofany Instytut. Kto to widział, żeby nie było ocen w Internecie, przecież postęp, nowe technologie...
Itd., itp.
Od kilku lat funkcjonują w internecie dyżury, a od trzech oceny w USOS-web są dostępne dla każdego studenta po zalogowaniu się na konto. I co się okazuje?

"Ale jak to? W internecie? A to nie może mi pani powiedzieć?" (Mogę...)
"Bo ja nie mam internetuuuuu..."
"Logować się? Ale co to znaczy? Że mam co wpisać? Gdzie?"
Itd., itp.

Ech, uszy mi puchną, bo mamy cztery wydzierające się w tym samym czasie telefony. Ale - student, nasz pan.

Poranek noir

- I jak wyglądam? - pytam Lubego przed wyjściem do pracy.
- Ładnie. Bardzo noir.
- Chyba powinnam mieć ciemniejszy płaszcz?
- Nie, nie. W filmach noir detektywi zawsze nosili takie prochowce. A ja ciągle nie wiem, dlaczego nazywają się "prochowce".
- Może dlatego, że chowano w nich proch?
Stanęłam przy oknie z kubkiem herbaty w ręce.
- O, teraz już wyglądasz jak z filmu. Laseczka, która czeka na detektywa.
- Nie! To ja jestem detektywem.
- Racja. Albo nie, przecież laseczka nie może być detektywem. Detektyw to facet, a laseczka to laseczka.

Swoją drogą przypomniały mi się dwa filmy, które cenię za klimat, jakże różne wykorzystanie noir: "Czarna Dalia" oraz "Sky Kapitan i świat jutra".
A z ogromną niecierpliwością kinomaniaka czekam na "Wrogów publicznych". A z niecierpliwością nastolatki na kolejny występ Johny'ego Deppa i Christiana Bale'a.

Święto Chleba

Święto Chleba i V Małopolski Festiwal Smaku upłynął w atmosferze wietrzno-słonecznej. W sobotę urywało głowę, za to niedziela była wyjątkowo piękna. Msza w towarzystwie pocztów sztandarowych cechów piekarzy i cukierników w intencji tychże (poczuwam się do bycia cukiernikiem). Pochłonęłyśmy (ja i Ona) ogromne waty cukrowe("Mała? Po ile jest mała? Nie wiem. Dwa złote? Ja, proszę pani, małej nie robię, bo nigdy nie wiem, jaka to mała, a jaka duża."), oczekując na Roberta Makłowicza, który miał zrobić wykład o historii polskiego chleba. Zrobił... żenadę. Opowiedział, jak to w Chorwacji pieką tylko jasny chleb, a nie ciemny i że on zabiera w każdą swoją podróż polski chleb. Hurra! Panu Makłowiczowi gratulujemy chleba.
Ale jest wymierny i ważny efekt naszej wizyty na Placu Wolnica. Mamy telefon do osób prowadzących fermę drobiu szczęśliwego w Trzemeśnej.
(- Trzemeszno? - wytrzeszczyła oczy Ona - Przeciez to pod Poznaniem!
- Trzemeśna. Spod Myślenic, proszę pani - wytłumaczył nam Pan-Od-Jaj.)
Przynajmniej jeden aspekt prowadzenia SlowFoodowej kawiarni rozjaśnił się nam i wyprostował.

"Uduchowiony" weekend

Nie lubię tzw. "ciężkich filmów". Dość mam w życiu ważnych i poważnych spraw i zdarzeń, by zadręczać się nimi jeszcze w momentach oderwania.
Ten weekend spędziliśmy na rozrywkach duchowych - sobotę w kinie na "Terminatorze. Ocalenie", a niedzielę - na "Szalonych nożyczkach".
O "Terminatorze" mogę powiedzieć tyle, że ciągle myli mi się z "Transformers". Ale był podrasowany w Fotoszopie Arni i było "I'll be back". Nie było "hasta la vista, baby." Poza tym dużo strzelania, pościgów, klimat jak z "Neuroshimy". Tyla.
"Szalone nożyczki" w Bagateli to zupełnie inna historia - po raz pierwszy byłam na spektaklu, w którym brali czynny udział widzowie. I to od nas zależało, jakie będzie zakończenie. Ciekawy eksperyment, świetni aktorzy - dla mnie mistrzowscy Przemysław Branny i Wojciech Leonowicz w roli "miętkiego" fryzjera.
Dwie godziny świetnej zabawy, tylko dlaczego sala bez jakiejkolwiek wentylacji?!
Po "Testosteronie" i "Nożyczkach" przyjdzie chyba czas na "Mayday", "Okno na parlament" i "Stosunki na szczycie". Podobno rewelacyjne.

Zagłada nadciąga!

No tak.
"Wielka Brytania szykuje się na epidemię."
Taaaak.
A dlaczego? Bo w Szkocji zmarła jedna osoba. Co prawda władze nie chcą podać szczegółów - podobno zarażony chorował też na kilka innych chorób i w zasadzie nie wiadomo, co było dokładną przyczyną zgonu, ale że przy okazji miał też świńską grypę...
A WHO ogłosiła pandemię świńskiego gówna. To co powiedziałaby o hiszpance albo Czarnej Śmierci? Racja, to się wydarzyło KIEDYŚ. W XIV wieku nie było koncernów farmaceutycznych, którym na rękę jest nakręcanie..., a właściwie ponowne podkręcanie strachu. Nie było durnych Amerykańców, którzy jedyne, o czym potrafią mówić, to kolejne przypadki śmierci - co za różnica, czy od choroby, czy od kuli. Nie było wreszcie Naszych-Kochanych-Mediów, które najwyraźniej nie znalazły tematu do czołówki wiadomości albo na pierwszą stronę.
W Szkocji zmarła jedna osoba. Uwaga, w Szkocji zmarła jedna osoba! W Polsce 53, ale to były tylko głupie, nic nie znaczące wypadki samochodowe, bo wiecie... w Szkocji zmarła JEDNA osoba! Ratujmy się, koniec świata jest bliski, zadrżała ziemia, a anioł otworzył siódmą pieczęć.
Nie znoszę poniedziałków.

EDIT: A AIDS? Przepraszam, że taka upierdliwa jestem, ale co z AIDS? Codziennie zabija ludzi, a nikt nie ogłasza pandemii AIDS? Bo co? Bo trwa trochę dłużej niż H1N1, czy jak się to medialne dziadostwo nazywa? Widocznie gorzej wygląda w telewizji.

Jad tysiąca skorpionów

Urzekł mnie dziś Umberto Eco w Post scriptum do "Imienia róży":

"Postanowiłem otruć mnicha (...). Ponieważ żadna z trucizn nie zadowoliła mnie całkowicie, poprosiłem znajomego biologa, by doradził mi środek farmakologiczny, który miałby określone właściwości (byłby wchłaniany do organizmu przez skórę, kiedy bierze się coś do ręki. Natychmiast zniszczyłem list z odpowiedzią, że nie zna satysfakcjonującej mnie trucizny - ponieważ byłby to dokument, który przeczytany w innym kontekście mógłby zaprowadzić człowieka na szubienicę."

To poczucie humoru takie ulotne, a jednocześnie takie czarne przeplata się niczym nić przez całą powieść, która przecież jest też o tym - o śmiechu.
A właściwie dlaczego "Imię róży"? Ktoś zna odpowiedź?

Potwory i s-ka

Opowiadałam Lubemu moje całodzienne przejścia z sanepidem i... no z życiem tak w ogólności.
- Bo widzisz... - tłumaczy mi - Walczymy z potworami. Kiedyś ludzie byli gnębieni przez smoki czy bandytów, którzy gwałcili i palili wioski, a teraz mamy sanepid czy inne urzędy. Kiedyś przybywał rycerz, który ścinał głowę potworowi, a teraz...
- A teraz przybędzie Janusz Korwin-Mikke! - weszłam Mu w słowo.

Jak to jest z tym wolnym rynkiem

Przez ten cały interes gastronomiczny, zacznę popierać UPR (no dobrze, Janusz zawsze wydawał mi się zabawny - teraz jeszcze zaczyna mi się wydawać, że gada z sensem):

"To jest tak, jak podczas głosowania w rodzinie słowików. Jak jest słowik, słowikowa i jedenaścioro słowicząt, i powstaje problem, czy sfrunąć z gałęzi, to dziewięcioro słowicząt mówi, że to jest straszne. I że się boją... No i tata je musi zrzucić z gałęzi! One umieją latać, ale trzeba je do tego zmusić! Człowiek sobie daje radę na wolnym rynku. Każdy wie, że trzeba tanio kupić i drogo sprzedać - to jest wszystko! Nic więcej nie trzeba, żeby sobie radzić na wolnym rynku, gdzie nie ma żadnych urzędników. W przeciwnym razie głównym problemem jest zdobycie zezwolenia, a nie wyprodukowanie czegoś." (cytat z J. K.-M. - wywiad dla Interii z 12 grudnia 2008 r.)

Chlebek na Placu Wolnica

W sobotę i niedzielę (13-14 czerwca) na Placu Wolnica odbędą się obchody Święta Chleba i V Małopolski Festiwal Smaku. Slow Food i Pchełka polecają - obecność obowiązkowa albo zaświadczenie od dietetyka (i tak nie będzie respektowane).

Znalazłam też dziś kolejną "slowfoodową" stronę: Potrawy Regionalne. Ciekawostki, imprezy, przepisy, historia jedzenia - słowem kuchnia regionalna. Do poczytania.

Nostalgicznie

Lubię "Pana Tadeusza". Naprawdę. A za ten fragment - uwielbiam:

"Różne też były dla dam i mężczyzn potrawy:
Tu roznoszono tace z całą służbą kawy,
Tace ogromne, w kwiaty ślicznie malowane,
Na nich kurzące wonnie imbryki blaszane
I z porcelany saskiej złote filiżanki,
Przy każdej garnuszeczek mały do śmietanki.
Takiej kawy jak w Polszcze nie ma w żadnym kraju:
W Polszcze, w domu porządnym, z dawnego zwyczaju,
Jest do robienia kawy osobna niewiasta,
Nazywa się kawiarka; ta sprowadza z miasta
Lub z wicin bierze ziarna w najlepszym gatunku,
I zna tajne sposoby gotowania trunku,
Który ma czarność węgla, przejrzystość bursztynu,
Zapach moki i gęstość miodowego płynu.
Wiadomo, czym dla kawy jest dobra śmietana;
Na wsi nie trudno o nię: bo kawiarka z rana,
Przystawiwszy imbryki, odwiedza mleczarnie
I sama lekko świeży nabiału kwiat garnie
Do każdej filiżanki w osobny garnuszek,
Aby każdą z nich ubrać w osobny kożuszek."
("Pan Tadeusz", księga II: "Zamek")

Brakuje mi trochę tego ceremoniału, tego uroku. Nie narzekam na życie w mieście, uważam wręcz, że bliżej mi do mieszczaństwa niż wsi spokojnej, wsi wesołej. Niemniej nie zapomnę, że jestem dzieckiem wsi właśnie, nie obruszam się na widok końskiej kupy albo zsiadłego mleka ("No jak to! Przecież ono jest ZEPSUTE!"). Tęsknię chwilami za ugniataniem kapusty bosymi stopami (wiem, Sanepid by mnie zlinczował). Tam każdy dzień miał swój rytm, niezaburzony niczym, wplatający się w rytm miesiąca, roku.
Pewnie kiedyś będę z rozrzewnieniem wspominać nawet wyczekiwanie na przystanku po 2 godziny w drodze do szkoły - gdy śnieg po pas, a autobus nie dojeżdża. Albo podróż z sześcioma innymi osobami malutkim samochodem litościwej pani, która nas zabrała do miasta ("Tylko mi jajek nie porozbijajcie!").
Zawsze w takich sytuacjach przypomina mi się Galadriela: "The world is changing..."
Ale kto wie, gdzie skończę? Może jeszcze kiedyś będę garnąć "lekko świeży nabiału kwiat".

Pochwała dla mężczyzny

Byłam w Sanepidzie. Pod drzwiami ściskałam projekty od Pani Iwony i trzęsłam się jak przed wizyta u dentysty. Co takiego ma w sobie ta instytucja, że wywołuje blady strach u biednych obywateli? (Oczywiście tych, którzy chcą postępować zgodnie z procedurami, bo reszta ma Sanepid głęboko gdzieś).
Weszłam grzecznie, pochyliłam się nad panią z kawką w ręku i zapytałam, z kim mogę skonsultować projekt. Pani rozejrzała się błagalnym wzrokiem po pokoju:
- Miiiichaaał...! Zajmiesz się panią?
Pan Michał się zajął i muszę stwierdzić jedno - nie ma to jak facet w administracji. Nie dość, że mnie nie spławił, to jeszcze pomógł (sic!), a nawet biegał konsultować mój projekt z szefową po tym, jak "zabiłam mu klina odpadami".
Poznałam przy okazji nowe słówko: "młynek koloidalny" (w przedziale od 600 zł do 2500 zł) - dopisuję do listy nowych znaczeń i nowych wydatków.
Pan Michał przepraszał mnie za każdym razem, gdy po jego uwagach dorysowywałam na projekcie kolejną ściankę działową i umywalkę. To pewnie z powodu mojej rzednącej miny. Ale postanowiłam się go trzymać. A nuż będzie odbierał nasz lokal.
Aha. Sala konsumpcyjna może mieć 3 metry wysokości, ale kuchnia powinna mieć 3,30 m. Fajnie. Mam podnieść sufit? Trzeba będzie pisać prośbę do Wojewódzkiej Inspekcji Sanitarnej. Ech, Sanepid...

Edit: Ponieważ kilka osób zadało pytanie (w tym moja Wspólniczka, więc tym bardziej czuję się zobligowana), co to jest młynek koloidalny, przeto zamieszczam opis łopatologiczny i zdjęcie. Otóż jest to maszynka, która na wszystkich amerykańskich filmach psuje się pod zlewem, po tym, jak komuś wpada do środka ręka. Ma to urządzonko mielić drobne odpady organiczne, a dzięki połączeniu z kanalizacją, nie trzeba się nimi potem przejmować.

Metody na umieranie

Na dzisiejszym szkoleniu.
- Proszę państwa, z firmą jest jak z człowiekiem: najpierw dojrzewa, a w końcu umiera.
Zapadła około 2-sekundowa cisza, po czym 15 osób wybuchnęło gromkim, acz chyba nieco histerycznym śmiechem.
- I to by było na tyle, jeśli chodzi o nasze trzymiesięczne szkolenia. Dziękujemy panu za podsumowanie - wypaliła koleżanka.
- Proszę się nie załamywać, to tylko od państwa zależy, kiedy ta śmierć nastąpi.
- I w jaki sposób nastąpi. Czy będzie szybka i bezbolesna, czy w agonii, prawda?
- Albo gwałtowna i niespodziewana, jeśli nie dostaniemy dotacji - uderzyłam w złowieszcze tony.
- Powinnaś się cieszyć, że jeszcze nie doszło do aborcji.

Czary

- No i co mnie, Kocie, nosem trącasz, co?
- Przeczytała, że jak się Kleksa trzy razy trąci nosem, to się zamienia w szyneczkę.

Widelec mrocznej mocy!

Rozgniatam truskawki w celu uczynienia kefiru. W pewnym momencie widelec wygiął mi się w ręce.
- Kochanie. Wygięłam widelec! - poinformowałam Lubego - Ale na razie nie siłą woli. Nie jestem jak Neo. Ani nawet jak małe, buddyjskie dziecko.
- Bo pomyliłaś filmy.
- Hę?
- To nie "Matrix" tylko "Gwiezdne wojny". Use the fork, Luke!

Tatarzy prosto ze Szwecji

Natchniona wpisem o Wawelu przypomniałam sobie moje ostatnie "podsłuchy" na krakowskim Rynku.
Ojciec z synkiem na tylnym siedzeniu roweru zatrzymali się niedaleko Kościoła Mariackiego, gdzie akurat wygrywano hejnał.
- No i wtedy... - tłumaczy ojciec synkowi - Szwedzi oblegali Kraków, a hejnalista chciał ostrzec mieszkańców, więc strzelili do niego z łuku...
Nie doczekałam końca wykładu. Ale mam nadzieję, że ktoś dzieciaka uświadomi, że legenda zacna, ale nie Szwedzi i nie w XVII wieku.

Krakowskie za... pupia

- Kochanie, znalazłam całkiem fajny sklep gastronomiczny na Balickiej - po chwili sprawdzania - I chyba nawet dojeżdżają tam tramwaje.
- Znaczy, nie jest to kompletne zadupie.
- No jest. To ostatni albo przedostatni przystanek "czwórki".
- Nie. Kompletne to Balice, tam już tylko samoloty latają.

Kfiatki

Stachu pyta Chorwata:
- To jaki masz charakter? Chaotyczny dobry?
- Chaotyczny zły.
- A może... chaotyczny praworządny?
- Nie. Dobry zły!

No i nieśmiertelne:
- Co robi kapłan w świątyni Sigmara?
- Leży młotem.

Kocie nosidełko

Już gdzieś to widziałam...
Może we śnie?

Nietypowe... koty

Na drzwiach wejściowych wisi informacja: "We wtorek zbiórka nietypowych przedmiotów".
Popatrzyliśmy po sobie z Lubym.
- Koty? - zapytałam krótko.
- O tym samym pomyślałem.
- Ale to mają być przedmioty.
- Uśpimy je. A panom powiemy, ze wypchane.

Odkupmy Kraków!

Dziś R. przyniosła do pracy tekturową zabawkę, z którą nijak nie mogłyśmy dojść do ładu, ale pewnie dlatego, że błądzić jest rzeczą ludzką, a nie znać się na technice - kobiecą. To mnie natchnęło, by zainteresować się akcją"Odkupmy Kraków" mającą zmobilizować właścicieli psiaków, by sprzątali kupki swoich ulubieńców.
Po południu, stojąc na przystanku, przyglądałam się wyżłowi, który najpierw posadził klocka pod krzakiem, a potem wypiął się w kierunku samochodów, wyrażając tym samym zapewne swój głęboki sprzeciw wobec motoryzacji i spalin. Już zaczęłam sarkać w duchu na właściciela, ale z zaskoczeniem zauważyłam, że fachowym ruchem nakłada (nieekologiczny) woreczek foliowy i zgarnia (niemalże jak pani w piekarni) kupki. "Szacunek", powiedziałam sobie w tymże samym duchu, obserwując pana dalej. Pan ujął woreczek (przezroczysty!) w dwa palce, w pozostałe trzy ujął papierosa i tak sobie radośnie kupkami wymachując, ruszył w kierunku kosza przy Błoniach.
Jaki by nie był efekt wizualno-artystyczny przedsięwzięcia, zaczyna ono przynosić efekty. Oby więcej takich starszych panów, a Kraków przestanie straszyć.