Kaki. Zbiór luźnych myśli

Po obiadokolacji złożonej z garnka fondue, kurczaka w papryce, świeżych bułeczek z sezamem, pieczarek i nachos zapytałam Ją i Jego, czy mają ochotę spróbować kaki. On przybrał wyraz twarzy, który można podsumować: "Yyy..."
- Ale... kaki?
- Tak, kaki. To taki owoc.
- I nazywa się "kaka"?
- Nie, nazywa się "kaki". Tego się nie odmienia - wypaliłyśmy unisono ja i Ona.
On przygląda się owocowi nieufnie.
- Ale dzieci tak wołają. Kaka.
- Nie, dzieci wołają "ęsi, ęsi" - mamrocze Luby, wspominając naszą ostatnią rozmowę na temat koprofagicznych eufemizmów.
- Ale to jest niedojrzałe - próbuje się ciągle bronić On.
- Ależ jest dojrzałe - stwierdza Ona.
- Ale nie ma smaku - On stawia ostatni bastion.
- Ma, jest słodkie - kontruje Ona - Ale tak nienachalnie słodkie. Nie jak melon.
Przyglądam Mu się niepewnie.
- A nie jesteś na to uczulony?
- Nie wiem - burczy On, kręcąc nosem.
- Jakbyś się źle poczuł, to mów, zadzwonię zaraz pod 112. Nie żartuję, alergia to poważna sprawa - uśmiecha się Ona troskliwie.
- Przynajmniej wiemy, co jadłeś.
- I co powiem lekarzowi?! - unosi się On - Że zjadłem kaki?! Zacznie wołać: "Wynocha, zboczeńcy!"

A tak swoją drogą, kaki naprawdę jest dobre. Werbena ma strasznie cwaną minę, gdy próbuje zdjąć je z talerza.

Wagowo

Zmywam naczynia w towarzystwie kilku torebek z ciastkami. Z regularnością mniej więcej raz na minutę przychodzi dyrektor Żaba i podbiera ciastka. Obok nas przechodzi dr P.
- Chodź tu, chodź tu! - woła go dyrektor, po czym wpycha mu ciastko w usta - Widzi pani? Je mi z ręki - rechocze wrednie, po czym podjada dalej - Znów będę tył. Nie powinienem jeść tyle słodyczy. A moim studentom z amerykanistyki najbardziej podobało się stwierdzenie, że zacząłem pracę na uniwersytecie 30 kg temu.
- Wie pan... my egzaminy przeliczaliśmy na kilogramy.
- Jak to?
- Starożytność - 2 kg, "dwudziestka" - 10 kg.
- A pewien historyk brytyjski, który pisze dużo i bez sensu, kazał swoim studentom nauczyć się na egzamin dwa funty jego książek.

Wiedza na wagę?

Absurdy i bezczelności

Kilka obrazków z pracy w sekretariacie ds. studenckich (otwarty dla petentów od 10.00 do 13.00). Wszystkie zdarzenia miały miejsce po 13.00.

Obrazek 1:
Wchodzi chłopak
- Proszę Pana, sekretariat jest zamknięty.
- Ale nawet na jedno, krótkie pytanie?
- Tak.
- Ale 5 sekund? Jedno pytanie?
Kuźwa, stoi i zawraca dupę.
- Słucham.
Pada pytanie. Potem drugie. Potem trzecie. W końcu warknełam:
- Nie wiem.
- Jak pani nie wie, to czemu pani od razu nie powiedziała? A ja tu czekam.

Obrazek 2:
Wchodzi chłopak
- Proszę Pana, sekretariat jest zamknięty.
- Ale mogę tylko podbić legitymację?
- Niech pan da. Papierowa czy elektroniczna?
Student podaje A. książęczkę.
- Ale, proszę pana, to jest książeczka zdrowia, nie legitymacja.
- No, ale... podbić chciałem.
God damn it!

Obrazek 3:
Wchodzi chłopak
- Proszę Pana, sekretariat jest zamknięty.
- Ale ja...
- Sekretariat jest zamknięty.
- Ale jedno...
- Sekretariat jest zamknięty.
- Ale...
- A gdyby drzwi były zamknięte, to co by pan zrobił?
- No dobra, idę. Ale pani jest wredna.

Obrazek 4:
Wchodzi kobieta:
- Proszę Pani, sekretariat jest zamknięty.
- Ale ja nie jestem studentką.
- W czym mogę pomóc?
- Chciałam uzyskać zaświadczenie, że tu studiowałam w latach...
- Proszę pani, pani nie jest pracownikiem, obowiązują panią godziny pracy.
- To co? - podparła się pod boki - Mam wyjść? Mam sobie pójść? I znowu tu przyjeżdżać? 200 kilometrów?
- Przecież pani tu studiowała, zna pani godziny pracy.
- I co? Przecież tu zawsze są kolejki? Mam stać w kolejce po ukończeniu studiów?!

Pozostawiam bez komentarza.

Motto na dziś

"Jak się ma miękkie serce, to trzeba mieć twardą dupę" - Maja Lidia Kossakowska, "Zakon krańca świata"

Edward Nożycoręki

Przygotowujemy zapiekanki, ja kroję pomidory. Paznokcie dłoni, w której trzymałam warzywko, wbiły się w skórkę, ale nóż odmawiał momentami posłuszeństwa.
- Patrz, mam ostrzejsze paznokcie niż nóż - skarżę się Lubemu.
- Z pewnością nóż nie ma ostrzejszych paznokci od ciebie.

Ziemniaki wampiryczne

- U was się nie mówi "kartofle"? - pyta Luby, pochłaniając obiad.
- Nie. Znaczy, ja znam to słowo, ale się go u nas nie używa. A czemu pytasz?
- A bo widziałem to gdzieś jako kolejny przykład różnic językowych między Wschodem a innymi częściami kraju.
- Ale to dziwne, bo to niemieckie słowo... a my to niby bliżej Niemiec... no i Czesi...
- A bo nas wychowali Ventrowie, a was Tzimisce - mruknął Luby z zadowoloną miną.

Rzeczo o "rozlatywaniu"

Na seminarium doktoranckim była mowa o książce wydawanej przez dwójkę naszych znajomych, która to książka ma się ukazać w przyszłym tygodniu.
- Szkoda że nie zdążymy na Targi Książki - wyraził swoje ubolewanie profesor - Ale nie martwcie się. I tak się rozejdzie - dodał, starając się chyba pocieszyć autorów.
Jeden z nich, poczuwszy się wyrwanym do tablicy, podniósł głowę od kontemplacji stołu i rzucił:
- Nie, nie, na pewno się nie rozleci. Jest dobrze sklejona.
Mina konsternacji na twarzy profesora i wybuch śmiechu grupy były chyba najlepszym podsumowaniem.

W lewo czy w prawo...

Okiem Lubego:

Ludzka głupota nie zna granic, oto kolejny przykład:
Po odprawie biletowo-bagażowej dostajemy kartę pokładową i możemy się udać do hali odlotów. Często są one oznaczane liczbowo, czasem literowo, na lotnisku w Balicach mamy ten pierwszy przypadek. Wczoraj jedna pani, pierwszy raz lecąca samolotem dostała ową kartę i powiedziano jej, by udała się do hali odlotów nr 2. Dzielna podróżniczka ruszyła tam zatem. Tyle, że zamiast do strefy odlotów podeszła do innego stanowiska odpraw, numer dwa właśnie, tam, niezrażona niczym, weszła na taśmę bagażową i położywszy się na niej zjechała do sortowni bagażu. Strefy wysoko zastrzeżonej na każdym lotnisku. Tam ją uratowali bagażowi, nim udało się jej zrobić sobie krzywdę lub zostać naświetloną podczas skanowania bagaży.
Pani przesłuchiwana przez Straż Graniczną czuła się zawstydzona, zaś na pytanie o wrażenia z jazdy taśmą bagażową powiedziała, że nie było tak źle, tylko raz nie wiedziała, czy ma skręcić w lewo czy w prawo...

Musztarda z lekką nutką dekadencji

Ona do mnie, czy lubię słodką musztardę. Nie wiem, nigdy nie próbowałam. Luby też nie wie. Ona więc obiecała, że przyniesie mi musztardę w sobotę, co by jej nie wyrzucać (bo musztarda była do parówek, a parówki... wyszły).
- A dlaczego nie dasz Jemu? - pytam jeszcze.
- Bo jest w niej miód - stwierdza Ona i dodaje po chwili - Aż tak się na niego nie gniewam.

Gwoli wyjaśnienia - On jest uczulony na miód, dobrze że nie na inne słodkości.

Orzechy i podgatunki

Gdy w portfelu 4 zł, pojawia się dylemat. Czy kupić jedną bułkę za 3,50 zł, czy też dwa pączki po 1,50 zł każdy. Nie było pączków, ale za to kupiłam dwie drożdżówki, o czym poinformowałam Lubego.
- Jedna była z kokosem i w dodatku była posypana kokosem, a druga orzechowa posypana orzeszkami - relacjonuję stan drożdżówek.
- A jakby tak były posypane na odwrót? Kokosowa orzechami, a orzechowa kokosem? Bo to... orzech kokosowy! - wypalił dumny z żartu językowego.

KUL

Podobno dnia wczorajszego nasz Miłościwie Panujący rozwiązał w jakimś swoim przemówieniu skrót KUL jako Katolicki Uniwersytet Ludowy.
Jaki kraj, taki terrorysta. Jaki kraj, taki prezydent?

Rzecz o Werbenie (po raz kolejny i nie ostatni)

Wyjątki z książki Terry'ego Pratchetta "Kot w stanie czystym".

"A więc wzięliśmy kota, bo właściwie wcale nie lubimy kotów."
Mój Luby wziął Kota, bo miałam kolejny atak stanu zbliżonego do ostrej depresji, a poza tym bardzo chciałam mieć Kota, choć wcale nie lubił kotów.
W chwili, gdy to piszę, z przedpokoju znów dobiega dziwny hałas. Sprawdzę, co to.

To Werbena, nie ma co do tego wątpliwości. To jest ta chwila, gdy zwykle leży w łóżku i gryzie moje stopy przed snem, ale teraz nie leżę w łóżku, więc musi odreagować. Zrzuca więc moje kapelusze i rękawiczki z wysokiej półki i gryzie je zawzięcie.

"Koty są... no, kotami (...). Ponieważ jedyne czynności, do których wykazywały jakąkolwiek skłonność, polegały na chwytaniu różnych rzeczy i spaniu, nikt nie zadawał sobie trudu, by majstrować przy nich i przerabiać na cokolwiek innego (...). Koty były hodowane w celu wzmocnienia praktycznie jednej tylko cechy, czyli ogólnej kotowatości."

"Koty są całkiem inne (...). Cały gatunek w zasadzie jest podzielony między 300 kg pasiastych mięśni, które potrafią powalić antylopę, a 5 kg mruczenia. I nigdzie nie znajdziemy kota z Piltdown - brakującego ogniwa kociej ewolucji. Pewnie, istnieje kot dziki, ale wygląda całkiem jak przeciętny, udomowiony i pręgowany zwierzak, który dostał cegłą po głowie i się z tego powodu rozzłościł. Nie, musimy się z tym pogodzić. Koty się po prostu pojawiły. W jednej chwili nie było niczego, a w następnej Egipcjanie oddawali im cześć, mumifikowali je i wznosili dla nich grobowce. Faraon nie będzie przecież babrał się z łopatą w smętnym zakątku ogrodu za szopą z narzędziami - nie wtedy, kiedy 20 000 ludzi i stosy belek akurat nie mają nic do roboty."

"W praktyce najbardziej popularne imiona Prawdziwych kotów są całkiem długie i brzmią mniej więcej: Aaarghwynochastądtydraniu, Mamocośokropnegosiedzipodłożkiem i Noiniepowinieneśtusiedzieć."

Werbena rzadko jest nazywana Werbeną. W chwilach czułości szepczę jej do ucha: Werbenciu, Aniołku, Pusiu, Słoneczko, Pusiu... Pusiu. To moja Pusia. W częstszych chwilach, gdy budzi się we mnie żądza mordu, jestem bardziej kreatywna. Wtedy pojawia się: Diable, Bestio, Potworze, Tywrednebydlę, Znowupolujenanaszszafy, Auuuu!,Aaaa!, Werbenaaa! Won!. Itp., itd. Arsenał się nie kończy, a co dzień dochodzą nowe zawołania.
Ale tak naprawdę reaguje tylko na: Werbenko!, Kota!, [dźwięk otwieranej lodówki], [dźwięk unoszącej się z podłogi miski].

Po więcej szczegółów zapraszam do Terry'ego. Jak ktoś ma Kota, to zrozumie, jak nie ma - ku przestrodze (choć pewnie i tak nie uwierzy).

Komplemenciarz

Mamy pewnego znajomego, który jest kimś, kogo określa się mianem "wieczny student". Gdy Luby przyszedł na studia, B. był na III roku, gdy ja dwa lata później przyszłam na studia, B. był na III roku. Obecnie skończyłam studia, a B. udało się awansować na IV rok. Co by o nim nie mówić, jest bardzo miłym człowiekiem, a ostatnio za każdym razem, gdy mnie widzi, okrasza mą osobę jakimś miłym stwierdzeniem.

Zestaw: Biała bluzka, biała spódnica, sandałki, włosy przewiązane białą opaską.
- Wyglądasz jak dobry duch Instytutu.

Zestaw: Czarno-szary sweterek z lekko bufiatymi rękawkami, do tego długa koronkowa spódnica-syrenka, sandałki.
- O, emploi księżniczki andegaweńskiej.

Zestaw: Luźna bluzka w kolorze morskim, z kategorii "etnicznych", z dużą ilością metalowych i szklanych pierdołek do ozdoby, dżinsy własnoręcznie podwinięte na wysokość łydki, czarne buty "oficerki", włosy spięte w luźny koczek na karku z asymetrycznym przedziałkiem i grzywką opadającą na jedną stronę czoła:
- Widzę, że tradycje dobrego kina amerykańskiego z lat 70. nie umarły.
Moja nierozumiejąca mina.
- Chciałem tylko powiedzieć, że wyglądasz ślicznie.

Tak, tak, tak. Mile to łechcze moją kobiecą próżność.

Fryzjer a sprawa polska

W naszej części sekretariatu pracują dwie blondynki i dwie brunetki (w tym ja). Brunetka R. do blondynki K.:
- Patrz, jakie A. ma włosy...
- Śliczne... i te refleksy...
- Ty też takie miałaś, jak byłaś młoda.
- Miałam takie, jak mnie było stać na fryzjera - K. zastanowiła się chwilę - Ale potem zaczęłam pracować w Instytucie Historii.
- A wcześniej?
- Wcześniej dostawałam stypendium studenckie.

Macanko na bis

Druga niedziela, a ja znowu u Niej i u Niego na obiedzie. Lasagna panieńska w ramach dnia panieńskiego, który był z kolei zorganizowany w zamian za wieczór panieński tuż po wieczorze kawalerskim, a na którym to dniu czyli lasagni pojawili się Panowie.
Ona wydaje dyspozycje obiadowe z pokoju:
- Kochanie, wsadź proszę wykałaczkę i sprawdź, czy lasagna jest mokra!
Zerkam bez przekonania na Nią.
- Bo jak jest mokra, znaczy, że jeszcze niegotowa - tłumaczy mi Ona.
Wraca On:
- Jest mokra i ciepła - uśmiecha się jak rasowy zboczeniec.
A ja głodna.
Ale było pysznie.

Wyrwane z kontekstu. Polska codzienność

Pani w okolicach czterdziestki do słuchawki telefonu komórkowego:
- Nie, nie zapłacę panu teraz. Dopiero, kiedy uda mi się odzyskać dom!

*****

Młoda matka do swej góra trzyletniej córki, ciągnąc ją po schodach do działu z książkami Empiku:
- Musisz wybrać sobie coś wartościowego.
- Ja chcę czekoladę! - mamrocze dziecko na skraju płaczu.
- Może nie pamiętasz, ale rozmawiałyśmy już na ten temat.
[Oto przykład, co, skądinąd słuszna akcja "Czytaj dzieciom", może zrobić z mózgiem przewrażliwionej i pokręconej matki z przerostem ambicji]

*****

Dziewczyna do chłopaka, który podskakiwał przed nią, udając małpę:
- Pamiętaj, że jesteśmy w cywilizowanym kraju i w cywilizowanym miejscu.

Męskie definicje

Mobbing - rzeczownik odczasownikowy; oznacza dręczenie przez moby.

No comments.

Zabawka

Leżę sobie z rana w łóżeczku w pozie tzw. "rozwalonej". Kota czai się w fałdach koca, po czym z miauknięciem rzuca się, by pod tenże koc zanurkować i drapnąć mnie w palec. Kończy się to dzikim wrzaskiem. Moim, żeby nie było wątpliwości. Kota skonsternowana schodzi na podłogę, po czym wczepia pazurki w moje włosy i ciągnie.
- Wer-be-naaaa! - krzyczę.
- Ona się tylko z tobą bawi - zauważa Luby - Albo tobą. Noo... to prawie jak z tobą.

Pchli Targ otwarty

Niniejszym oficjalnie otwieram bramy wszystkiego, co można załatwić Pchlim Targiem, co jest połączeniem pchlego targu i targu krakowskiego. Bzdurna zabawa słowami, wiem. Niemniej zapraszam gorąco. Do pisania, komentowania, a przede wszystkim do dzielenia się pomysłami i wrażeniami.
No i nieodmiennie zapraszam do degustacji w towarzystwie mej skromnej osoby.
Unikająć pytań - Xenopsylla to pchła szczurza, bo ponoć jestem z roku Szczura. Poza tym brzmi lepiej niż Pulex, czyż nie?

Pchli Targ otwarty!

Macanko

Ona do Niego:
- Kochanie, idź pomacaj tiramisu... czy stwardniało.
Luby:
- Im więcej będziesz macał, tym będzie twardsze.

Po chwili:
- Macasz?
- Macam - dobiega z kuchni.
- I co?
- Podoba mi się.

Oh, Renee!

Dziś na mszy ksiądz przedstawia gościa:
- Jest z nami ojciec Renee z Massachusetts. Witamy ojca. Welcome to... - następuje długa pauza - ... i tak dalej. Nie umiem angielskiego.

Profesor Józef Wolski

Odchodzi od nas coraz więcej uczonych, którzy swym dorobkiem wzbogacili polskie nauki historyczne, a swoją osobowością świat akademicki. Dziś zmarł profesor Józef Wolski, zwany przez pracowników i studentów "Dziaduniem Wolskim", przeżywszy 99 lat.

Studia na Uniwersytecie Jagiellońskim ukończył w roku 1932 i od tego czasu był nieodłącznie związany z tą uczelnią (z krótkimi przerwami, gdy wykładał na Uniwersytecie Łódzkim i Wrocławskim). 6 listopada 1939 roku został aresztowany w ramach Sondeaktion Krakau. Po wypuszczeniu w 1942 roku był jednym z tych, którzy tworzyli polskie podziemie edukacyjne, a po 1946 roku wrócił do pracy na Uniwersytecie. Był dziekanem Wydziału Historyczno-Filozoficznego, członkiem wielu stowarzyszeń i instytucji historycznych, m. in. PAU, PAN i PTH.
Zajmował się historią Grecji klasycznej, epoką hellenistyczną oraz Iranem Arsacydów. Napisał m. in.:
* Starożytność (1965, kilka wydań)
* Atlas historyczny świata (1974, kilka wydań)
* L'empire des Arsacides (1992)
Został odznaczony m.in.: Krzyżem Kawalerskim i Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski i Medalem Komisji Edukacji Narodowej.
W 2004, w 65. rocznicę wydarzeń Sonderaktion Krakau, był ostatnim żyjącym spośród aresztowanych.

Dziadunio Wolski zawsze pozostanie we wdzięcznej pamięci nie tylko historyków. Niech spoczywa w spokoju.


Profesor Józef Wolski

Podanie

Czwartek. W naszym sekretariacie dzień święty, jak to ujął dyrektor: "Lepiej się wtedy pod drzwiami, drodzy studenci, nie pokazujcie." Ja już pomijam, że jest 8.30, czyli nawet w normalny dzień półtora godziny do otwarcia. Wchodzi student, niepomny, że 8.30, że czwartek (dla niekumatych i obcych wisi kartka z godzinami przyjęcia na drzwiach), podchodzi do naszej kochanej R.
R, jak to R., unosi wzrok znad okularów:
- A pan tu czego?
- A bo ja chciałem zapytać, jak napisać podanie do dyrektora.
- Proszę pana, pan wie, jaki dziś jest dzień? Do widzenia.
- A to se sam napiszę! - rzucił student R. w twarz niemalże jak rękawicą.
Rękawica nie została podjęta, za to gremialnie parsknęłyśmy śmiechem.
Sfochany student wyszedł.

"Kurdę, no...", czyli "Ja chcę tu studiować"

Odbieram telefon ze standardowym "Instytut Historii, słucham". I słyszę:
- No, hej, dzwoniłaś do mnie z tego numeru?
Zatkało mnie na moment.
- Ale... kto mówi? - "Zapytam", myślę sobie, "koleżanek, która dzwoniła do bezczela".
- Kurdę, może byś się pierwsza przedstawiła, co?
Zatrzęsło mną, ale przedstawiłam się nieco ostrzejszym tonem. Kiedy wreszcie dotarło do niego niemal przesylabizowane moje imię, nazwisko i miejsce pracy, trochę złagodniał i raczył podać swoje nazwisko.
Bogowie... to nasz nowy narybek.