Niecenzuralnie

- A Koty są takie... jakie to było słowo... na "k" - zastanawia się Ona.
- Pewnie ... - podpowiada Luby powszechnie znanym określeniem na panią negocjowalnego afektu.
- Miałam na myśli konformistyczne - stwierdziła z oburzeniem Ona.

Dylematy z maszyną w tle

Ona referuje nam coś zawzięcie, w pewnym momencie stwierdzając:
- A w ogóle "pociupciać". Jakie to fajne słowo.
- Aha. Jak maszyna ciupciająco-ssąca - przypomniałam sobie "Nagą broń".
- Nieprawda, bo ssąco-ciupciająca - oburzył się On.
- Nie, bo ciupciająco-ssąca - nie zgodziłam się.
- Na pewno była ssąco-ciupciająca.
- Pewnie używali dwóch różnych - podsumował Luby, patrząc porozumiewawczo na Nią.

Rozmowy makabryczne

Ona i On bawią się (z) naszą Kotą. Nagle On stwierdza:
- Ale wiecie, to dobry układ. Nie musimy jej karmić, nie musimy po niej sprzątać, przychodzimy od czasu do czasu i wtedy możemy się pobawić.
- Jak w zoo - dopowiada Ona.
- Albo w domu dziecka - kontruje On.
- Albo w przedszkolu. Jesteś pedofilem, to zostajesz przedszkolankiem.

Czy to pies, czy nie pies?

Wracamy z przystanku. Wtem Luby szturcha mnie.
- Patrz, pies cię śledzi. Nie z tej strony, z prawej - strofuje mnie.
Oglądam się przez ramię.
- To nie pies. To pekińczyk.

Cytat polityczny

"Zamiast społeczeństwa obywatelskiego, z szeroką klasą średnią, czyli warstwą społeczną tworzoną przez ludzi żyjących z pracy własnych rąk, materialnie niezależnych od państwa, ponoszących odpowiedzialność za swoje wybory i przez to niepodatnych na socjalną demagogię i populizmy - zamiast takiego społeczeństwa zbudowano w początku lat dziewięćdziesiątych ekonomiczne podstawy kapitalizmu w stylu latynoskim, z wąską grupą potężnych oligarchów i rzeszą całkowicie wydziedziczonej biedoty, z natury swej tworzącej nieprzewidywalny i podatny na wszelkie oszustwa motłoch."

Rafał A. Ziemkiewicz, "Polactwo", Lublin 2004, s. 81

Klimakterium

Jedziemy samochodem z dyrektorem Ropuchem. Przepisowe 60km/h, kulturalna rozmowa na temat najdroższej kawy świata produkowanej gdzieś na Jamajce czy innym Suahili z odchodów jakichś robaczków, gdy nagle wyprzedza nas samochód dyrektora od Liftingu. Nic to. I tak dojechaliśmy go po chwili, gdy utknął za sznureczkiem trzech samochodów. Chwila konsternacji, ale wróciliśmy szybko do rozmowy. Dyrektor L. z iście ułańska fantazją i polską skłonnością do łamania przepisów, wyprzedził wszystkie trzy i odjechał w siną dal.
Dyrektor Ropuch z właściwym sobie spokojem wzruszył ramionami.
- Ja nigdy tak nie będę jeździł, on ma silniejszy silnik. A może to klimakterium? W tym wieku trzeba sobie co nieco udowodnić.

Rząd i czarne dziury

Wbrew pozorom nie będzie o rządzie i dziurach budżetowych.
Trochę się spóźniłyśmy. Wchodzimy do maleńkiej, pogrążonej w całkowitej ciemności sali kinowej i szukamy rzędu II, miejsca 3 i 4. Ona świeci komórką, mamrocząc bez przerwy, że "nic nie widzi". Ja nie świecę, bo nie jestem w stanie znaleźć komórki.
- Czy rząd drugi jest z tyłu? - szepce Ona.
- Chyba z przodu - odszeptuję ja.
Idziemy do przodu, ale nijak nie możemy znaleźć tego przeklętego rzędu. Zaczął się film.
- O, jest trochę światła - szepce ponownie Ona. Ale co z tego? Rząd drugi zapadł się pod ziemię.
W końcu pochyliłam się ku jakiejś kobiecie.
- Przepraszam, a panie w którym rzędzie siedzą?
- No jak to w którym? W drugim przecież! - podniesionym tonem wyraziła swe oburzenie niewiasta.
Nie pozostało nam nic innego, jak schować do torebek naszą asertywność i grzecznie zasiąść tuż pod srebrnym ekranem.

O, mamma mia!

Byłyśmy (znaczy Ona, Agat i ja)na babskim wieczorze, na babskim filmie i babskiej kawie (choć tylko jedna z nas piła kawę, no ale tak się przecież mówi...). Ja jadłam banana w czekoladzie, który skłonił nas do przemyśleń na temat męskiego przyrodzenia. Mniejsza...
Film "Mamma mia!", mimo obaw narosłych po niechlubnych komentarzach i recenzjach, okazał się obrazem uroczym. Popłakałyśmy trochę, pośmiałyśmy się więcej. Aktorki śpiewały ładnie, aktorzy mniej, ale oni mieli robić wrażenie i świecić klatami. Poza tym półtora godziny Abby, jak ktoś lubi, to się spodoba. Aż nóżki się podrywały do tańca (You are the dancing queen, young and sweet, only seventeen! To była piosenka, którą mi zadedykowano w trakcie mojej "osiemnastki", bo podczas imprezy faktycznie miałam 17 lat), a usta otwierały do śpiewania. I chyba każda z nas coś tam sobie nuciła. Ogólnie polecam, film bardzo ciepły, o miłości, jak dla mnie w klimacie "Pod słońcem Toskanii", ogrzewa w takie obleśne, pochmurne dni, jak dziś.
A potem była rozmowa na temat uwolnienia kobiecości... oj, chyba musimy to częściej powtarzać.

Carta blanca

Siedzimy w kinie i oglądamy KOLEJNĄ reklamę. Tym razem samochodów firmy F. Reklama utrzymana w bieli, męski głos pyta: "A gdyby tak zacząć wszystko od nowa? Od białej kartki?"
Przez tę biel jedzie turkusowy samochód. Jak na mój babski gust nie różnił się niczym od innych, ale chcę się upewnić. Zatem, gdy padło: "Wybierz nowego F.", pochyliłam się do Lubego.
- A czym ten samochód różni się od innych?
- Pewnie... jest zrobiony z białej kartki - wypalił Luby.

Niezobowiązująco

Luby się struł. Cierpi. Mina nieszczęśnika.
- Zrób mi herbatę - zarządziło biedactwo.
- Jaką? - wołam z kuchni.
- Taką... niezobowiązującą.

Rozmowy w tramwaju

A pośmieję się ze społeczeństwa.
Z cyklu "Polaków rozmowy (niekoniecznie nocne) w środkach komunikacji miejskiej":

Matka i synek (na oko dziewięcioletni). Matka rozmawia przez telefon:
"Tak? Tak, jestem w tramwaju? Gdzie? Nie wiem (patrzy przez okno). Ale zaraz zapytam pana kierowcę. A nie, nie zapytam. Tu mam eksperta."

To mi przypomina pana z lotniska, który na pytanie "Dokąd leci", odpowiedział: "Nie wiem." Sweeet mama...

Matka po raz drugi:
"Synku, potrzymaj mi torbę, bo ręki nie mam."
Kapitanowa Hakowa?

The brigth side of life?

Pomyślałam sobie wczoraj, że ciężko się żyje w Polsce. Nie mamy zwyczaju, jak choćby Amerykanie mówić "I'm fine", "Everything is OK". Właściwie dlaczego? Dlaczego zawsze słyszymy, że źle, że boli, że wszystko nie tak. Dlaczego nigdy nie jest dobrze? W tym blogu miało być dobrze, miało być jasno i słonecznie. A szklanka miała być zawsze pełna do połowy, nigdy pusta.
Ale nawet w moim życiu przychodzi przesilenie, moment, kiedy nie mogę powiedzieć: "OK". Teraz jest taki moment właśnie. Nie będę narzekać, nie będę w kolejnych wpisach użalać się nad swoim beznadziejnym życiem. Ciężko się żyje w kraju ponuraków. Nie przyłożę do tego ręki.
Dlatego zawieszam pisanie, opuszczam moją jaśniejszą stronę życia do czasu, aż będę znów umiała się uśmiechać.