Jedzonko na zgodę

Kiedy Werbenia była mała i podawaliśmy jej tabletki odrobaczające, to po każdej aplikacji dostawała "kiełbaskę zgody". Teraz czeka nas podawanie tabletek Piołunowi.
- Chyba trzeba będzie przywrócić instytucję "kiełbaski zgody" - stwierdziłam, patrząc za niknącym pod fotelem ogonem.
- To Werbenie będziesz musiała kupić w tej sytuacji "baleron zgody". - podsumował Luby.

Marketing poranny

Rano, otworzywszy oczka, zawołałam w trybie pilnym Lubego, który natenczas przebywał w łazience.
- Kochanie! Mam genialny pomysł!
Przydreptał i orzekł:
- Ty bierzesz użetkę, ja biorę użetkę i byczymy się cały dzień.
- Nie - odparłam - Miałam na myśli umieszczanie na mielonce wieprzowej napisów po arabsku.
- Nie zapomnij o napisach po hebrajsku.
- A tak, po hebrajsku też.
- I co tam niby będzie? "Uwaga, wieprzowina"?
- Nie, nooo... skład i jakie to pyszne i w ogóle.
- Masz z rana naprawdę genialne marketingowe pomysły.

Mam domenę

Kolejny krok ku Wielkim Marzeniom. Zarezerwowałam domenę: kahvathea.pl.
Po drodze Konrad uraczył mnie opowieściami branżowymi o podkupowaniu domen i sprzedawaniu ich zainteresowanym po astronomicznych cenach.
Ona zaś pisze do mnie z wyraźnie wyczuwalnym niepokojem, że ktoś zarezerwował nam domenę. Konrad?
Nie, ja. Na szczęście. Niedługo ruszymy, więc pewnie wpisy małej siostry na temat Wielkiego Planu przeniosą się na blog alternatywny. Informacje wkrótce.

Małpiatki udomowione

"Jest tak piękna pogoda, że należy wyprowadzić swoje małpki na spacer", informuje nas prezenter radiowy RMF-u.
- Werbena, idziemy na spacer. Gdzie jesteś? - rozglądam się po pokoju.

"Użyj wyobraźni"

Jakby w nawiązaniu do wpisu o rowerzystach, pojawił się dziś na Onecie temat o innych dwukołowych użytkownikach dróg, którzy w przeciwieństwie do nas nie jeżdżą blisko krawężników i zazwyczaj osiągają więcej niż 20 km/h:
Motocykliści
"Akcja "Użyj wyobraźni" ma przypominać o konieczności rozsądnego postępowania za kierownicą. Jej inicjatorem jest Biuro Ruchu Drogowego Komendy Głównej Policji".

A żeby nie być gołosłownym - historia opowiedziana przez moich rodziców.
Jakieś dwa lata temu wracali ode mnie z Krakowa do domu. Na Zakopiance minął ich z dość zawrotną prędkością motocyklista. Jakieś 40 km dalej minęli go moi rodzice. Był pakowany w czarny worek.

Ja naprawdę nie chcę nikomu przeszkadzać, ale...

Najbliższy weekend będzie obfitował w masowe spotkania grup, których jestem członkiem bądź poczuwam się do członkostwa.
W sobotę dokona się zlot psychopatów i sekciarzy, czyli grupy Allseronu.
W piątek natomiast pod Adasiem spotyka się krakowska rowerowa masa krytyczna. Przyświeca im hasło, z którym się identyfikuję, od czasów, kiedy posiadam pojazd dwukołowy (i nie mówię o torbie na kółkach):

Tak się składa, że dzięki kierowcom czuję się na drodze jak intruz, którego jedynym celem jest utrudnienie życia panom benzyniarzom. Trochę to frustrujące, tym bardziej, że zawsze staram się jeździć grzecznie, trzymać się jak najbardziej krawężnika i w ogóle najlepiej nie istnieć, byle tylko nie przeszkadzać "pełnoprawnym" użytkownikom dróg. Gdyby tylko w Krakowie było więcej ścieżek rowerowych (po których nie chodzą piesi - odsyłam do tego wpisu), nie przeszkadzałabym nikomu nawet moją skromną, wąską osobą.
Przepraszam, Panie i Panowie za kierownicą samochodu - jeszcze trochę musicie się ze mną męczyć.

Lubić i nie lubić Chopina

Prowadzimy uczoną dysputę na temat Konkursu Chopinowskiego.
- Ostatnio wygrał ten... Blechacz. A w '75 Krystian Zimerman. Pamięta Pani? - zwraca się do mnie doktor Perełka.
- Nie pamiętam - przyznałam zgodnie z prawdą.
- Jak to pani nie pamięta?! - oburzył się do żywego - Jak można nie pamiętać!? Ja wtedy co prawda byłem nieco nieświado...
- Ja też byłam nieświadoma! - wpadam mu w słowo- Proszę mi wierzyć. W '75 roku byłam tak nieświadoma, że bardziej się nie da.

******

- A poza tym nie lubię Chopina! - podsumowałam całość wywodów.
- Jak można nie lubić Chopina? No co też pani gada?! - doktor Perełka oburzył się ponownie.
- Można. Jak widać - mruknęłam.
Doktor mamrotnął coś w odpowiedzi.
Ale moje ciasta lubi. Mam już pewnego klienta.

Hacap-hacap.eu

- Koteek... - mamroczę przy myciu zębów - Ale odbieraj dzisiaj dzielnie pocztę, bo czekam na przesyłkę.
- Jaką przesyłkę?
- Hacap.
- To brzmi jak hatak-hatak. Hatak-hatak.pl
- Ale to jest hacap-hacap.eu* - westchnęłam, płucząc szczoteczkę.
- Aaaa... no to nie pogadasz!

*Hacap - moja prywatna nazwa prześmiewcza na grupę obwarowań składających się z: HACCP, GHP i GMP

Szczury rewolucyjne

Swego czasu, w liceum będąc, zajmowałam się badaniem zjawiska reklamy w ujęciu magicznego znaczenia słów. Od tego czasu zostało mi uwielbienie dla reklam jako środku korzystającego tak z obrazu, jak i słowa dla wywarcia odpowiedniego wpływu na odbiorcę. Niestety w zalewie reklam trudno wychwycić prawdziwe perełki.
Jakiś czas temu ujął mnie John Cleese w reklamie Bzyka.
A ostatnio duet Stuhr-Stuhr w reklamie - też banku. Można ją obejrzeć TUTAJ
Tyle smaczków. Lenin, Aurora, "wpadnij do mnie w październiku" i wiele innych. Mistrzostwo!

Ekspres, hacap i pierwsze poważne decyzje

Dokonałam zakupu ekspresu do kawy. Ja nie wiem, może się mylę, ale stoją u mnie dwa naprawdę duże pudła, niedługo dojadą kolejne, więc to chyba znak, że już nie ma absolutnie żadnego odwrotu, czyż nie?
Ekspres wygląda tak:



Jest malutki (tu powinien pojawić się histeryczny śmiech) i śliczny. No dobrze. Jest śliczny i stosunkowo malutki. Do tego dostałam komplet 12 filiżanek do espresso Gaggia, które tym razem na pewno są malutkie i śliczne oraz młynek do kawy w kolorze Piołuna. I niespodziankę od firmy - kilogram kawy na dobry początek. Mała rzecz, a cieszy.

Czekam też cierpliwie na wyparzarkę i hacap. Robi się już naprawdę poważnie.

Tak swoją drogą ta Ustawa o warunkach żywienia to straszne gówno, przebrnęłam przez 80 stron i nie jestem mądrzejsza niż byłam. Ale dumniejsza. Bo przebrnęłam.

Kwiatki ze szkolenia

Kwiatek I
Obliczamy rachunek wyników, bilans i skumulowany przepływ pieniężny przy pomocy Excela. Wszystko ładnie wychodzi, liczby dodają się "same". Po ćwiczeniu jedna z dziewczyn pyta mnie:
- A co to za program był?
- Nooo... Excel - odpowiadam nieco zbita z tropu.
- A co to Excel? Bo ja pracuję w Macu.

Kwiatek II
Obiad w postaci kawałków wołowinki w sosie, surówki i kaszy.
Sąsiadka, pochylając się nad swoim styropianowym pojemniczkiem, pyta nieco odkrywczo:
- Ojej, a co to? Ryyyyż?!

Kocie nazwiska

Zbieram się rano do pracy:
- Bądźcie grzeczni - mamroczę Lubemu - Bądźcie grzeczni! - wołam głośniej w stronę pokoju z Kotami.
- Powinnaś dodać "kutwa". Jak nazwisko. Koty, kutwa - śmieje się Luby, pewnie mając w głowie nocne turlanie kostek po pokoju.
- A zawołanie rodowe? Koty "Bądźcie grzeczne" Kutwa.
- Chyba raczej pobożne życzenie.

Amortyzowanie firmy

Miałam dziś robione pranie mózgu z tematyki zarządzania finansami. Poznałam dużo mądrych słówek, n.p. cashflow i amortyzacja.
Owa amortyzacja polega na spadku wartości księgowej produktu w pewnym okresie czasu (sprzęt gastronomiczny ma amortyzację 20%, to znaczy, że za 5 lat będzie miał wartość księgową 0). Na koniec dostaliśmy tabelkę wartości referencyjnych, a nad nią listę amortyzacji różnych urządzeń czy dóbr. Po ośmiu godzinach ćwiczeń i wykładów kontaktowałam już naprawdę niewiele (a mój mózg nieobeznany z takimi operacjami). Więc gdy zobaczyłam w jednej kolumnie: amortyzacja sprzętu - 5 lat i okres referencyjny MSP - 3 lata, spanikowałam:
- Ech... czy to oznacza, że nasze przedsiębiorstwo ma okres amortyzacji 3 lata?! - wydusiłam.
- Nie, pani Aniu, to tylko okres referencyjny.

Planowanie naturalne

Siedzimy w serwerowni z minami "na zbite koty". Ja jestem wykończona, a mój nastrój się udziela. Pokazuję Lubemu kalendarz z pokreślonymi datami, kiedy mam szkolenia i doradztwo.
- Dopiero teraz zauważyłem, że coś tam zaznaczasz - mruknął.
- Dobrze, że kalendarz zauważyłeś - odmruknęłam - To są moje dni płodne.
Luby patrzy, patrzy, patrzy... jakby uszom nie wierzył.
- Dni płodne? - wydusił wreszcie.
- Płodne w pomysły - wyjaśniłam cicho.

******

Dałam Kotom zabawkę od Niej. Całkiem sporą kulkę z czymś brzęczącym w środku.
( To istotne, żeby była spora. Mój dzisiejszy dialog z Panem-Ze-Sklepu-Z-Karmą wyglądał następująco:
- A ma pan coś dużego do zabawy dla kotów, żeby od razu nie znalazło się to pod szafą?
- Eee... proszę pani, to dość częsty problem.)
Druga kulka na razie jest schowana na czarne dni. Na koci przednówek.
- Czy wiesz, że właśnie dostarczyłaś im broń na wieczór?
- Hmmm?
- Słyszysz? - Luby wskazuje pokój. Wsłuchałam się, faktycznie mieszkanie dudniało lekko i grzechotało.
- Mhm - przytaknęłam, a po chwili dodałam - Pewnie się zmęczą.
- Tak - sarka Luby - Lepiej od razu strzelić sobie w łeb.

Nie naciskaj na Kota!

Lubemu udało się dziś dotknąć Piołuna. Piołun przeżył głęboką traumę, tym bardziej, że Luby próbował go potem capnąć, gdy ten wbiegał pod łóżko.
- Uważam, że nie powinieneś na niego naciskać - stwierdziłam, obserwując w lustrze ich wyczyny.
- Ależ ja nie chcę na niego naciskać. Chcę go złapać i podnieść - wyjaśnił mi Luby.

McMuffin Wieprzowy De Luxe!

Padłam dzisiaj.
Usłyszałam w radio reklamę cudownej sieci lokali zwanej potocznie "McSyf". Myślałam, że się przesłyszałam, ale niestety nie. Weszłam na ich stronę i zobaczyłam tam w ofercie cudo zwane "McMuffin". Można zamówić z jajkiem, z bekonem i - uwaga! - McMuffin Wieprzowy De Luxe!. Przecież... rety, jak to w ogóle brzmi? McMuffin Wieprzowy De Luxe. Wygląda jak zwyczajny "McSyfowy" hamburger, pewnie kosztuje tyle samo i nie smakuje.
Ale czemu "muffin"? Czemu? Czemu gwałcą muffinki i zaszczepiają w głowach ludzi świadomość, że muffinka to nic innego jak hamburger. Dlaczego? (to był głos wołającego na puszczy).

Dlaczego będę piekła sama?

O! O! Mam kolejny "KahvaTheowy" cytat:

"A ciasta robię sama. Dlaczego? Bo uwielbiam robić ciasta. Poza tym wiem, że nikt nie zrobi tak dobrych ciast jak ja."

To moja odpowiedź dla wszystkich marud i czarnych proroków, którzy twierdzą, że robienie samodzielnie tego, co w menu, jest głupotą. Jak widać - motyw sprawdzony i działa, bo to cytat za panią Marią Domańską , która założyła kawiarnię "Weranda" przy udziale projektu "SpełniONA w biznesie".
A najzabawniejszy jest dzieciak, który na filmie promocyjnym powtarza, że "najbardziej lubi przychodzić tu na desery."

"Ludzie zawsze to doceniają: pasję w drugim człowieku i włożone w to serce."

Dowcip gramatyczny

Przypomniał mi się jeszcze jeden żart, który opowiadała nam na zajęciach z paleografii pani profesor Bożena Wyrozumska - kochana psorka, przemiła, ale wymagająca. Mistrzyni anegdot i ripost. Paleografia z nią to było nie tylko żmudne odczytywanie średniowiecznych "robaczków", ale też opowieści o dawniejszej i tej nowszej historii Krakowa i Polski - niezapomniane zajęcia.
Dowcip pojawił się przy okazji opieprzu, jaki ktoś z nas dostał za niepamiętanie, że niektóre rzeczowniki rodzaju męskiego odmieniają się w deklinacji żeńskiej (na przykład "papa" i "nauta"):

Z pewnej parafii wybiera się pielgrzymka do Watykanu. W programie przewidziana była też audiencja, więc zaradny proboszcz postanowił załatwić przy okazji jakieś papieskie pozwolenie dla parafii. Daje przedstawicielom odpowiednie papiery i tłumaczy:
- Po powitaniu podejdziecie do papieża i powiecie mu: "Benedicissimus Papa!", On wam coś odpowie po łacinie, a wy wtedy: "Habemus documentum" i podsuniecie do podpisania.
Pielgrzymka przebiegła zgodnie z planem, aż przyszło do audiencji. Przedstawiciel parafii podchodzi do papieża, ale że ze szkoły pamiętał coś o tym, iż końcówki mają się zgadzać, więc mówi:
- Benedicissima Papa!
Papież zaskoczony wykrztusił:
- Non sum femina!
Na co parafianin z szerokim uśmiechem:
- Habemus documentum!

Alogicznie

- Kochanie, a ja zrobiłbym jutro kurczaka nadziewanego.
- A nadziewanego czym?
- Pomidorami, suszonymi.
- A mamy suszone pomidory? - zdziwiłam się.
- Tak, w puszce.
- Ale w puszce, to mokre.
- Kurdę, to samo wczoraj koleżance tłumaczyłem. Ja jej mówię, że mam suszone pomidory w oleju, a ona mi na to: "To suszone, czy w oleju?". W dupie, cholera! - irytuje się Luby.
- Bo, widzisz, my, kobiety, jesteśmy logiczne.
- Alogiczne. "A" zapomniałaś dodać przed tym.

Zniszczenie

Wczoraj piekłam. Baranki, króliczki, szarlotki i tarty czekoladowe (w liczbie mnogiej, bo dla trzech rodzin). Wieczorem ostał się już tylko jeden baranek, jedna szarlotka i ciasteczka pomarańczowe, które to pyszności zostawiłam nieopatrznie na stole. Rankiem, poza tym, że pranie było porozwalane po całym pokoju (jedna skarpetka nawet znalazła się na stole), to jeszcze baranek miał obgryzione poślady i jedną nogę, a cukier puder oznakował mój świeżo uprany bordowy obrus.
Piołun siedział pod fotelem i udawał, że go nie ma, a Werbena...
Werbena, jak to Werbena, była słodka.
I jak ja się mam na nie złościć?

Rzecz o krowach i yeti

Ku pamięci, bo pewnie zapomnę niedługo.

ŻARCIK Z KROWĄ W TLE
Spotykają się dwie krowy przed ubojnią. Jedna pyta drugiej:
- Pierwszy raz tutaj?
- Nie, k..., drugi!

ŻARCIK Z YETI W TLE
Mały Yeti pyta Tatę Yeti:
- Tato, tato, a gdzie są ci wszyscy ludzie?
- Skończyli się, jedz dżem.

O, matko z córką!

Na ostatnim spotkaniu z prawnikiem - doradcą padło pytanie:
- A jak przyjdzie pięciu studentów i każdy usiądzie przy osobnym stoliku?
- Hmm... no to nic, przecież ich nie wyrzucę.
- Ale zajmą dużo miejsca, nie generując zysków.
- Oj...ludzie dadzą sobie radę. Poza tym ma to funkcję integrującą. Zdecydowanie za mało się do siebie uśmiechamy.
- A jeśli przyjdzie ich tak wielu, że nie zmieszczą się w kawiarni, to co pani zrobi?
- Jak to co? Otworzę drugą kawiarnię!
"KahvaThea" Matka i "Malutkie Kawki i Herbatki" Córki. Jeszcze będzie sieć w Krakowie.

Nieproekologicznie

Kończę czytać tramwajową* Ginę Mallet. Ostatni rozdział traktuje o rybach. I znalazłam tam cudownie antyekologiczny cytat (nie, żebym miała coś przeciw drzewom i wielorybom, ale ruch Zielonych uważam za mocno zeschizowany - pewnie normalni ludzie to samo mówią o Slow Food).

"Ekolodzy dopytują się, dlaczego krewetek nie hoduje się na lądzie. To mówią ludzie, którym nie zależy na smaku tego, co jedzą. Krewetki z Ekwadoru są tak wyśmienite właśnie dlatego, że hoduje się je w morzu; przeniesione do zamkniętych zbiorników na lądzie, straciłyby swój smak. Nie widzę sensu hodowania krewetek bez smaku. Czasem myślę, że ekolodzy, zamiast zrozumieć, dlaczego ludzie tak bronią prawa do jedzenia smacznej żywności, koncentrują się na szerzeniu w nich poczucia winy, że ich gusta są nie proekologiczne."

To mi nasuwa nową refleksję. Czy Slow Food musi iść na noże z Green Peace?

*tramwajowa książka - lektura czytana w całości lub niemal w całości w tramwaju/autobusie w drodze do i z pracy

Pro

Na szkoleniu prowadzący podaje nam adres strony:
- Polska - dyktuje - kropka, pro.
- Jak? - pada pytanie z sali.
- Polska, kropka, pro.
- Pro?
- Tak, pro. Jak "profesjonaliści".
- Chyba nie trafiłaś w obszar skojarzeń.
- A bo ja jestem prorodzinna.

Baletnica

Piołun schował się za łóżkiem, a Werbenia oddała wieczornej toalecie. Mlaszcze, liże się, wygina. Przyglądam się jej z zaciekawieniem:
- Wygląda jak rosyjska baletnica.
- Hmmm? - Luby odrywa się od kontemplacji Koty.
- Taka wygimnastykowana, patrz. Jak baletnica - pokazuję Kicię zakładającą sobie nogę za łepek.
- I z takim samym pietyzmem liżąca sobie nogi?

Śniadanie po białorusku

Luby sam zrobił sobie kawkę. Po studencku, w kubku. Nalał do niej zimnego mleka (profan!) i zasiadł przed tacą z szarlotką.
- Może podać ci talerzyk, kochanie? - pytam grzecznie.
- A po co? - szczerzy się Luby, zerkając głodnym wzrokiem na wielką tacę - Przecież mam.

Biuro matrymonialne dla kotów

- Hmm... a najzabawniej będzie, jeśli nie przejdziemy testu dobrego mieszkania - śmieje się Luby.
- Ja myślę, że prędzej Werbena może nie przejść testu - wodzę wzrokiem za naszym potworzątkiem.
- Jak w biurze matrymonialnym. Myślisz, że spodoba się jej łysy facet?

Tak naprawdę Arni vel Piołun vel Nehemiasz nie jest łysy tylko ma troszku chorą skórę. Ale wyleczymy go i będzie drugim najśliczniejszym kotem na świecie.

Uber żonka

- Nie krzycz na mnie - mówi Luby z miną zbolałego bebocka - Wszyscy ludzie dziś na mnie krzyczą.
- Ale ja nie jestem człowiekiem. Ja jestem żoną - uświadamiam Go.
- No dobrze. Ludzie i żona. I jak to brzmi?
- Nijak. Ja po prostu jestem nadczłowiekiem.

"Musisz to kochać, szefie"

Zrobiłam wczoraj porządki w moich zakładkach na roboczym komputerze. "KahvaThea", "Fundusze unijne", "Gastronomia", "Przepisy". Zaczynam zapominać o tym, co niby wciąż jest aktualne w moim życiu zawodowym, a żyję już przyszłością. Czytam namiętnie wszystkie blogi, artykuły i książki, które dostarczają mi nowych inspiracji. Godzinami zadręczam otoczenie opowieściami o historii bakterii w wołowinie i deprecjacji jajek. W kuchni eksperymentuję nawet z potencjalnie zabójczymi mieszankami (miód + mandarynki = szok anafilaktyczny), w tak zwanym międzyczasie chodzę do pracy, która już teraz wydaje mi się odległa i taka "niemoja".

Ona wita nową kategorię wpisów - "remont". Ja witam kategorię: "moje marzenie się spełnia, więc wszyscy mają o tym wiedzieć". Może kiedyś będę na tyle zmęczona, że nie zdzierżę kolejnej książki o jedzeniu, ale wierzę, że to mnie jednak nie dopadnie.

Dziś natknęłam się na artykuł Marty Gessler w "Wysokich obcasach" z 3 sierpnia 2008 roku. Pozwolę sobie zacytować fragment:
"Dobra restauracja to ta, gdzie czuć serce właściciela. Jest coś wyjątkowego w tym kulinarnym teatrze. Restauracja to codzienny spektakl. Scena, światło, rekwizyty, aktorzy i oklaski. Nie ma prób. Musisz grać. Ludzie czekają. W nocy, kiedy opustoszeje scena, zbierasz obrusy. Gasisz świece. Siadasz na tarasie i czujesz zapach powietrza. Nieważne, jaki to był sorbet. Musisz to kochać, szefie."

Wieczorem zgasić świece, usiąść w kawiarnianym ogródku. Już to kocham.

Nieśmiesznie

Od wielu lat bojkotuję tradycję zwaną Prima Aprilis. Zazwyczaj żarty robione innym są mało śmieszne, przeważnie żenujące i głupie ( w stylu: "O, gratulacje, dostałaś piątkę!"; a potem się okazuje, że się oblało egzamin), a jedyną osobą, która się śmieje, jest autor. Dlatego ostrzegam wszystkich znajomych, żeby sobie odpuścili te zabawy ze mną. Tego dnia wybitnie nie mam poczucia humoru.
Wczoraj rozmawiałyśmy z Nią na temat Prima Aprilis - przy okazji wyniknął temat śmierci Jana Pawła II. Dobrze, że nie umarł 1 kwietnia - to byłby jakiś dziwaczny żart losu.
Druga sprawa, która mnie w jakiś sposób poruszyła i zdziwiła nad wyraz to wpis w TYM blogu, który podczytuję od czasu do czasu za Jej pośrednictwem. Widać moje poczucie humoru przekopyrtnęło się (jak to mawiają u nas w górach) na zakręcie albo pomachało mi na do widzenia. Albo ja już zwyczajnie nie to pokolenie mentalne jestem. Nie dość, że zapiska wyjątkowo "emo", to jeszcze taka... niesmaczna? Nie życząc źle dziewczynie - oby kiedyś nie musiała zrobić "ctrl+c", "ctrl+v".

Mój patron

Mój patron
Pyton Monthy

Mądrości Kleksowe

"Dla psa jesteś panem, kota karmisz"
Jim Fiebig
"Właścicielem domu jest kot. My tylko spłacamy kredyt"
Demotywatory