Kot nakolankowy

Wczoraj nastąpił kolejny krok w socjalizacji naszego czarnucha. Jak już wspominałam pewnie wielokrotnie, Piołuno był kociakiem absolutnie spanikowanym, nie dawał się dotknąć, a wychodził tylko na karmienie. Pierwsza próba pogłaskania zakończona sukcesem miała miejsce w lipcu, o czym pisałam z wielką dumą. Od tego czasu Młodzian bardzo się ośmielił, stał się sępem miłości i co wieczór domaga się myziania przed snem.
Wczoraj po raz pierwszy przyszedł na kolanka. I nie mówię o czymś, co uprawiał od jakiegoś czasu, czyli: "O, wskoczyłem! Aaa! co ja robię, jestem u kleksa na kolanach! Olaboga, trzeba uciekać!". Nie, wdrapał się na kolana Lubego, umościł wygodnie i mruczeniem domagał głaskania. Byliśmy zaskoczeni i szczęśliwi. Ot, małe domowe radości. Może kiedyś da się wziąć na ręce?

3 komentarze:

zuz-anka 14 stycznia 2010 14:35  

Całe szczęście moja Kota była od razu ufna i spała mnie lub Mamie na ramieniu,tuląc się do ucha:)

Olga Cecylia 14 stycznia 2010 18:29  

Ale takie oswajanie krok po kroczku też ma swoje uroki... Tym bardziej cieszy każdy, choćby najmniejszy postęp.

Anna Radzikowska 15 stycznia 2010 16:48  

Werbena, jak ją przygarnęliśmy, była dwumiesięcznym łobuziakiem i z jej oswajaniem nie było żadnego problemu. Piołuno to kociak, który przez pierwsze pół roku swojego życia mieszkał w pudełku w ogródkach działkowych ze swoimi siostrami. Nie wiadomo, co jeszcze tam przeżywał prócz zimna i głodu, ale strasznie bał się ludzi. I dalej się boi, zwłaszcza takich, których wcześniej nie widział. Nie można też przy nim wykonywać zbyt gwałtownych ruchów i ogólnie - spokój wskazany. Ale przez ten niecały rok zrobił ogromne postępy i jesteśmy szalenie zadowoleni. Nie wiem, czy kiedykolwiek będzie takim kotem jak Werbena, ale to po prostu inny kot. I już się do tego przyzwyczailiśmy.