"W Ameryce Północnej, jak również w niektórych modnych i drogich restauracjach Francji i Wielkiej Brytanii, umiejętność gotowania, choć na przyzwoitym poziomie, nie urasta do rangi sztuki. Kiedy czytałam o Escoffierze - człowieku, który za czasów Edwarda VII wyniósł sztukę gotowania na szczyty wyrafinowania - czułam się głodna. Jadanie w restauracjach na przełomie wieków było nieustającym szaleństwem: menu a la carte Escoffiera zawierało nawet do stu dań. W tamtej epoce klienta trzeba było oczarować, zdobyć. Być może klimat froideur współczesnych restauracji wynika z tego, że nie mogą one sobie pozwolić na ekstrawagancję w stylu Escoffiera, a gotowanie nie jest już powołaniem, lecz wykonywanym zawodem, przez co konsument stał się odległy i anonimowy."
To fragment książki Giny Mallet "Ostatnia szansa, żeby dobrze zjeść", która jest dla mnie póki co (bo dopiero zaczęłam czytać) teoretyzowaniem na temat kuchni, będącym jednakże miłym wypełnieniem czasu w podróży od jednej książki kulinarnej do drugiej w poszukiwaniu kuchennych inspiracji. Pani Mallet zwraca przy tym uwagę na jakże ważny aspekt kuchni - według mnie nie tylko restauracji, to dotyka każdego miejsca, gdzie człowiek spotyka się z człowiekiem na płaszczyźnie serwowania posiłków - kucharz przestaje być artystą a staje się pracownikiem. Wyuczonym zawodem.
Ja jestem wyuczoną nauczycielką. Wyuczonym archiwistą. Z konieczności - wyuczonym referentem administracyjnym.
Gdy wracam do domu, zmieniam się w kucharkę-hobbystkę, artystkę na skalę mojej małej kuchni. Chcę to przenieść do KahvaThei (KavhaTheae?), gdyż nigdy nie będę wyuczoną kucharką - na to już za późno - ale to nie przeszkodzi mi przecież w oczarowaniu moich gości, czyż nie? Chcę być jak Escoffier w ramach moich skromnych, pchełkowych możliwości.
Pchełka Escoffier
Autor:
Anna Radzikowska
poniedziałek, 23 marca 2009
0 komentarze:
Prześlij komentarz