Próbujemy uświadomić Werbenę, że będzie miała chłopaka. Oczywiście w celach towarzyskich, nie rozrodczych. Werbena nie ma macicy i jajników, więc problemy związane z macierzyństwem jej nie dotyczą. Sądziliśmy (na podstawie mądrych uwag w internetowych wersjach kocich "Mamo, to ja!"), że po sterylizacji się uspokoi. Nic z tego. Pomijając tydzień, kiedy miała zrobioną podklasę stegozaura, jest jeszcze bardziej szalona ("szalona" to najbardziej delikatne określenie, jakie na szybko przyszło mi do głowy), a im mniej do noszenia (w sobie), tym wyżej można skakać. Jezu... mieszkamy z potworem.
Wczoraj poszliśmy poznać towarzysza Werbeny, który nawiedzi nas już w sobotę. Był strasznie spanikowany, kiedy nas zobaczył. Mam nadzieję, że Kota go nie pobije. Kotkiem zajmowała się dotychczas rodzina zastępcza współpracująca z Fundacją AFN.
Ma na imię Arni, ale już niedługo. A można zobaczyć go TU.
Poza tym w weekend rozpoczęłam szkolenia MARR-owskie, choć pierwsze dwa spotkania miały raczej tematykę za bardzo psychologiczną jak dla mnie, to dalej wygląda to coraz lepiej. Kończę 20 czerwca, a potem ruszamy z kawiarnią.
Przy okazji dowiedziałam się, że jednak przejawiam więcej cech choleryka niż sangwinika, jak dotychczas sądziłam. Cytując moją psorkę od łaciny z czasów LO: "Człowiek codziennie dowiaduje się o sobie nowych rzeczy."
Świadomie kotem być
Ciekawostki nie tylko krakowskie
Trafiłam dziś na wyjątkowo kiepski tekst dzięki portalowi onet.pl. Zamieścił on na głównej stronie jako"Krakusów portret własny" coś takiego. Nie będę powtarzać argumentów komentatorów tych wypocin, które to komentarze w większości są celne i uzasadnione. Niemniej dzięki tej notatce trafiłam na taki oto słowniczek.
Zdziwiłam się o tyle, że większości tych słów nie kwalifikuję jako "krakowskie", gdyż były używane też na mojej rodzinnej Żywiecczyźnie (a propos - podobno "bardzo trudne słowo" według jednego z dziennikarzy RMF-u).
Wyniknęła też z tego rozmowa z Nią na temat, jak ja to nazywam, "smaczków językowych" z różnych regionów kraju (my jesteśmy południowcy, a nasi mężczyźni z dalekiego wschodu). Luby na przykład, głośno sprzeciwia się:
- nakastlikowi
- andrutowi (na określenie suchych wafli)
- strugaczce
- wekom (i nie, nie mam na myśli klapek na słoiki)
- wychodzeniu na pole (choć sprzeciwia się coraz ciszej)
Nie możemy się też dogadać na temat:
- szafek i półek (ja nazywam półką także zamknięte szafeczki, a szafka to dla mnie szafa na ubrania, zaś szafa - to już w ogóle ogromny twór ze starego dworu)
- borówek i ostrężyn
Z lokalnych, żywieckich ciekawostek:
- przepadanie przez próg (to wcale nie oznacza, że próg niesie śmierć i zniszczenie; po prostu ktoś się o niego potknął)
- "kibel" na określenie nie tylko ubikacji, ale i spasionego, męskiego brzuszka
On za to sprzeciwia się wielu z tych rzeczy (Ona potrafiłaby wymienić je lepiej). Na mnie nakrzyczał tylko raz za "chodzenie na nogach".
Co kraj, to obyczaj.
EDIT: A to słowniczek Wiki
Innowacyjność i kreatywność! To jest to!
Nie lubię łańcuszków! Zawsze, gdy przerywam łańcuszek, czuję się jak wtedy, gdy spławiłam Cygankę-wróżkę w Żywcu, nie wierząc szczególnie w jej obietnice rychłego znalezienia przeze mnie miłości (miałam rację, minęło kilka lat).
Niemniej w tym przypadku czuję się pozytywnie zobligowana, gdyż otrzymałam nominację (rety!) do "Kreativ Blogger Award".
Nominację wręczyła mi wirtualnie Ona, za co dziękuję.
Pozwalam sobie skopiować zasady nominacji:
1. Wstawić na swój blog logo zabawy.
2. Podać link do bloga osoby, która nam to wyróżnienie przyznała.
3. Nominujemy co najmniej siedem innych blogów do tego wyróżnienia.
4. Podajemy "namiary" na wyróżnione przez nas blogi i zostawiamy komentarz z wiadomością o nominacji na tych blogach
Nie dotrzymam warunków w pełni, pewnie dlatego, że nie czytuję regularnie aż siedmiu blogów.
Kreatywni - innowacyjni:
Pan Ziarenek
Za sprowadzanie mnie na ziemski padół nieco poważniejszym podejściem do życia, niż mam ja. Za warte uwagi przemyślenia i wspólny projekt!
Agat
Agat gadająco-piszący. Dlaczego tak rzadko?
Tfu(rczość)
Zachwyt nieustający. I niemangowy. Dziękuję.
Completely Unproffesional
Kontestator naszej szarej rzeczywistości, krakowskiego grajdołka. Cenię za dystans do opisywanych (wyśpiewywanych) spraw i niebanalne poczucie humoru.
Rozważania nad pochodzeniem śmierci
Wieczorem Kota dorwała Porky'ego Niszczyciela. Przetrąciła mu kark i rozwlokła jego bebechy po sypialni. W związku z tym Porky na powrót wylądował na haku w łazience.
- Może chcesz kuleczkę, Werbeniu? - pytam z bezpiecznej odległości.
- Ja wiem, czego ona chce - stwierdza grobowym głosem Luby.
- Hmmm?
- Żywej myszy!
- A skąd ja ci wytrzasnę żywą mysz?
- Nie wiem. Ale wiem, skąd ona wytrzaśnie martwą.
- No skąd?
- Z żywej - roześmiał się złowieszczo.
Pieszczoch
Werbena, jak zwykle z rana, wydurnia się ponad ludzkie pojęcie.
- Możesz jej coś powiedzieć? - zwracam się do Lubego - W końcu to twój kot.
- Mój kot?!
- Tak, twój. A kto ją karmi szyneczką?
- Ja ją tylko rozpieszczam - obrusza się Luby.
Pawie, pawie kolorowe
Rozmawiamy o boomach. Baby-boomie i wedding-boomie.
- I najgorsze, że teraz wszystko trzeba mieć! - Ona gestykuluje poruszona - Czerwony dywan, białą dorożkę, gości rzucających ryżem, gości rzucających pieniędzmi i nie wiadomo czym jeszcze, cygańską orkiestrę, dzieci puszczające gołębie... - wylicza.
- Dzieci puszczające pawie - wchodzi Jej w słowo Luby.
Chwilę potem rozmawiamy o różnicach między klasą biznes a first.
- Widzisz - tłumaczy Luby - w klasie first wybierasz tylko kolor włosów stewardessy. To coś jak dzieci puszczające pawie.
- Ale w klasie biznes dzieci też puszczają pawie - Ona nie daje za wygraną.
- Tylko że w klasie biznes puszczają za darmo, a w first za to płacisz - śmieje się Jej Siostra.
Pchełka Escoffier
"W Ameryce Północnej, jak również w niektórych modnych i drogich restauracjach Francji i Wielkiej Brytanii, umiejętność gotowania, choć na przyzwoitym poziomie, nie urasta do rangi sztuki. Kiedy czytałam o Escoffierze - człowieku, który za czasów Edwarda VII wyniósł sztukę gotowania na szczyty wyrafinowania - czułam się głodna. Jadanie w restauracjach na przełomie wieków było nieustającym szaleństwem: menu a la carte Escoffiera zawierało nawet do stu dań. W tamtej epoce klienta trzeba było oczarować, zdobyć. Być może klimat froideur współczesnych restauracji wynika z tego, że nie mogą one sobie pozwolić na ekstrawagancję w stylu Escoffiera, a gotowanie nie jest już powołaniem, lecz wykonywanym zawodem, przez co konsument stał się odległy i anonimowy."
To fragment książki Giny Mallet "Ostatnia szansa, żeby dobrze zjeść", która jest dla mnie póki co (bo dopiero zaczęłam czytać) teoretyzowaniem na temat kuchni, będącym jednakże miłym wypełnieniem czasu w podróży od jednej książki kulinarnej do drugiej w poszukiwaniu kuchennych inspiracji. Pani Mallet zwraca przy tym uwagę na jakże ważny aspekt kuchni - według mnie nie tylko restauracji, to dotyka każdego miejsca, gdzie człowiek spotyka się z człowiekiem na płaszczyźnie serwowania posiłków - kucharz przestaje być artystą a staje się pracownikiem. Wyuczonym zawodem.
Ja jestem wyuczoną nauczycielką. Wyuczonym archiwistą. Z konieczności - wyuczonym referentem administracyjnym.
Gdy wracam do domu, zmieniam się w kucharkę-hobbystkę, artystkę na skalę mojej małej kuchni. Chcę to przenieść do KahvaThei (KavhaTheae?), gdyż nigdy nie będę wyuczoną kucharką - na to już za późno - ale to nie przeszkodzi mi przecież w oczarowaniu moich gości, czyż nie? Chcę być jak Escoffier w ramach moich skromnych, pchełkowych możliwości.
Victory! We fight to win!
Powinnam coś napisać...
Powinnam coś napisać!
Ale co? Aaaa!
To ja może napiszę tak: II miejsce na 530 osób startujących w I edycji! 80 punktów na 90 możliwych do zdobycia.
Victory! We fight to win!
Ślimak Pchli
Istnieje chlubna inicjatywa "Lokal bez papierosa". Istnieje inicjatywa "Bykom STOP". Obie są bliskie memu sercu. Od jakiegoś czasu zapoznaję się bliżej ze "Slow Food". A od dziś oznajmiam wszem i wobec:
JESTEM ŚLIMACZKIEM!
I KahvaThea też będzie Ślimaczkowa! Cudowna, wyjątkowa - ślimaczkowa. Jestem niezdrowo podekscytowana. Tak się cieszę!
Pani Pchełka popiera Slow Food
O przydomkach
Dla znajomych z pewnej gry.
- Kajdan! - zżyma się Luby - Jak można mieć przydomek "Kajdan"?! Lata po podziemiach i woła: "Jestem Kajdan i czynię dużo zeł!"
Podobnie "Sukkubica". Próba wytłumaczenia osobnikowi, że nie istnieje słowo "sukkubica", bo to tak, jakby mówić "kobieta rodzaju żeńskiego" (chociaż w dzisiejszych czasach nic nie wiadomo), poskutkowało jedynie: "Wszyscy się mnie czepiają". Wuteef? - jak mawia Ona.
O naturze karła
- Wychodzicie z kryjówki do pustego teraz pokoju. Piotr podchodzi do drzwi, nasłuchując, czy nikt nie stoi w korytarzu. Ty rozglądasz się i widzisz po lewej stronie, na podwyższeniu, niewielkiego karła...
- Żywego karła ?! - wpadam w słowo Misiowi przerażona.
- Nie, kurdę, wypchanego - sarka Miś - Wiedziałem! Wiedziałem, że o to zapytasz, gdy zacząłem to mówić. To prawie jak "czy ta głowa żyje". A mnie chodziło o takie krzesełko, małpiszonku.
- Nie jestem małpiszonkiem - odwracam się z fochem.
- No dobbrze, nie jesteś. W ramach zadośćuczynienia dostaniesz więcej punktów doświadczenia.
- A po co mi to, skoro i tak nie rozwijam postaci? - nadal leżę obrażona.
- I drapanie po karczku - dodaje Miś, a ja przysuwam się bliżej - No, widzę, że drapanie zwyciężyło.
- A ja naprawdę bałam się, że to żywy karzeł. Na przeszpiegach - mamroczę.
- Na podsłuchu - śmieje się Miś.
MARR. Część II
Mój i Jej projekt "Serce Krakowa w centrum Ruczaju" przeszedł przez I etap kwalifikacji. Znalazłyśmy się na 28 miejscu w szczęśliwej sześćdziesiątce. Dziś byłam na dwóch rozmowach kwalifikacyjnych.
Pierwsza z doradcą zawodowym, przemiłą panią, która zrobiła mi test uzdolnień przedsiębiorczych (podobno jedyny w Polsce test z atestem, przygotowany przez jakiegoś psychologa z UJ), składający się z pytań typu: "Czy lubisz się śmiać?" albo "Czy jesteś zadowolona po wyjściu od fryzjera?". WTF? Potem pogadałyśmy i to już było sensowniejsze. Przykładowe pytanie: "Czym jest dla Ciebie sukces?".
Panie Od Przedsiębiorczości nie zrobiły już na mnie tak dobrego wrażenia. Jedna była młoda i patrzyła na mnie wzrokiem wygłodniałego wilka, a druga... khem... Druga miała na sobie futerko w panterkę. Resztę pominę litościwym milczeniem. Zachowywały się, jakby jedynym ich celem było uświadomienie mi, że za 40 tysięcy nie otworzę kawiarni. Otworzę, pal je licho. Choćby się waliło, paliło, piekło miało zadrżeć w posadach, a niebo spaść mi na głowę, choćbym miała zrobić zastaw z Koty, otworzę kawiarnię.
I nie chcę słyszeć, że mam za mało motywacji!
Edit. Właśnie przeczytałam coś pięknego. Ufam, że źródło nie obrazi się, że korzystam z jego cytatu cytatu.
“Nigdy nie pozwól, aby Ci ktoś wmówił, że nie możesz czegoś zrobić. Nawet ja, dobrze? Jeśli masz marzenia, musisz je chronić. Ludzie nie potrafią czegoś zrobić, więc mówią, że Ty też nie możesz. Jeśli czegoś chcesz, to zdobądź to. Kropka.”
Cytuję za: Ziarenko
Pogodynka
Dziś było bardzo zimno i padało. Wstrętnym, nieprzyjemnym, lodowatym deszczem. Przeze mnie.
Tak, to nie pomyłka, jestem odpowiedzialna za dzisiejszą pogodę. Dlaczego? Otóż dlatego, że rano świeciło słońce. Wydaje Ci się to nielogiczne, drogi Czytelniku? Już wyjaśniam.
Rano świeciło słońce, więc uznałam, że dzień będzie piękny. Przecież skoro poranek jest słoneczny, to może być tylko lepiej, czyż nie? Nie.
Założyłam jedną z dwóch par moich spodni, sięgających do samej ziemi i zamiatających chodnik. I... wiedziałam.
Gdy wychodziłam z budynku MARR i zobaczyłam ten deszcz, wiedziałam. Pozbierałam wodę, błoto, kwaśne opady, resztki liści, rozmokły kurz i przyniosła do domu.
ZAWSZE, gdy ubieram te spodnie, pogoda zmienia się i zaczyna padać!
Rolnicy! Cierpicie na suszę? Wasze plony marnieją? Za niewielką opłatą sprowadzę deszcz, psia jego mać!
Łaziebnie
Luby co rano obdarza mnie jakimś miłym komplementem. Zazwyczaj jest to:
- Nimfa...
- Limfa? - nie dosłyszałam.
- Tak, limfa - sarka Luby - Osocze ty moje kochane. Wampirze czułostki.
*****
Stoję pod prysznicem, a Luby atakuje mnie kukiełką, którą nałożył na rękę. Wydaje przy tym snotlingowe odgłosy.
- Zabierz go! - piszczę - Wynocha! Poza tym męczysz Henryka.
- Henryka? - Luby patrzy z niedowierzaniem - To nie jest Henryk, tylko Porky.
- Porky Henryk - dodaję.
- Porky Niszczyciel. Ten... no...świniokrów.
Kilka luźnych myśli nieco obrazoburczych
Przechodząc obok reklamy Suzuki Splash:
- To chyba niezbyt dobra nazwa dla samochodu - wskazuje mi ją Luby - Sugeruje, co może z niego zostać po wypadku.
*****
Późnym wieczorem na naszym osiedlu niósł się zapach palonego drewna.
- Mmm... mmm... mmm...- mruczę sobie.
- Podnieca cię to?
- Mhmmm...
- Będziemy mieć na balkonie piecyk z węglem drzewnym.
- A pfe! Pewnie będzie smakował tak samo jak dzisiejszy creme brulee.
- Ale nie będziesz tego jeść, tylko wdychać.
(Creme Brulee dostałam w nieproporcjonalnie dużym naczynku w "Sfinksie". Skrobałam z dna waniliowego glutka, przykrytego ewidentnie przypalonym karmelem).
*****
Na filmie "Kochaj i tańcz".
Mateusz Damięcki do Izy Miko: Jest w Tobie coś takiego....coś, czego nie umiem nazwać.
Luby: To się nazywa kulki dopochwowe.
*****
Stoimy pod seminarium.
- Czy myślicie, że, jak wejdę i zapytam o toaletę, to pozwolą mi skorzystać? - zamartwia się Luby.
- Możesz wejść i powiedzieć: "Toaleta?", a oni na to :"Tu sedes?" - rzuca Ona.
- A potem: "A dexteram patris" - dopowiada Luby.
Tuvalu
Słowo do weryfikacji "Allinurl". Nie mam pojęcia, co/kto to jest?
I mam wejścia na bloga z rejonu "Australia i Oceania". Sprawdzam szczegóły: Tuvalu! Jakby ktoś nie wiedział, Tuvalu to: "państwo położone na Oceanie Spokojnym w zachodniej Polinezji (na północ od Fidżi), Tuvalu tworzy archipelag po angielsku zwany Tuvalu Islands (dawne nazwy angielskie to Lagoon Islands i Ellice Islands), po polsku zaś Wyspami Lagunowymi" (cytat za Wiki).
Czytelniku z Tuvalu! Dziękuję!
Japońska pałka
Byliśmy na pokazie japońskiej sztuki walki w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha. Prezentowano katana, naginata i wakizashi. Gdy sensei wyciągnęli swoje bokken, Ona mruknęła nieco zawiedziona:
- Eee... miałam nadzieję, że to będą prawdziwe miecze, a nie takie...pałki!
A pani Nobuko Shimizu miała złamaną kość biodrową i stwierdziła, że po przybyciu do Polski czuje się jak prawdziwy, japoński wojownik.
Ja też się czasami czuję w Polsce jak prawdziwy, japoński wojownik.
Przedsiębiorcza Kota
Zrobiłam wczoraj pomidorową. Na udku. Udko zawsze oskubuję z mięsa i daję mięso Kocie, bo za nim przepada. Ale wczoraj nie zjadła rybki, więc kurczak miał zostać na dziś. Miał.
Na ranem znalazłam udko z kurczaka obgryzione do kości tuż obok naszego łóżka. W kuchni ślady wylizanej z zupy pomidorowej kuchenki i szafeczki. Werbena była strasznie grzeczna, przymilna i mrucząca. Luby wziął ja na ręce i głaszcze.
- Wiesz co? - patrzę na niego ciężko - Nawet się nie oburzasz!
- A czemu mam się oburzać? Trzeba promować przedsiębiorczość i chwalić za innowacyjność.
Pasażer też człowiek?
Sobota 5 rano to blady świt. Właściwie jest jeszcze całkiem ciemno. Ale o tej porze muszę wstać, żeby zdążyć na autobus relacji Kraków-Żywiec.
- Kiedy wracasz? - pyta Luby.
- Nie wiem. Może od razu, może w niedzielę. Muszę pogadać z tatą, czy mnie odwiezie.
- Jak będziesz miała możliwość wracać w niedzielę jak człowiek, to wracaj.
- Ale autobusem też wracam jak człowiek.
- Nie, autobusem wracasz jako pasażer - tłumaczy mi cierpliwie Luby.
Taniec brzucha według mężczyzny
Wieczorem przeglądam się w lustrze w sypialni, przy okazji trzęsąc tyłeczkiem.
- Nieźle, nieźle... - mruczę sobie z uznaniem dla własnej doskonałości - co prawda nie mam izolacji, ale...
- Czego nie masz? - przerywa mi Luby.
- Izolacji.
- Czego? - dopytuje, jakby nie dosłyszał.
- No tego, o czym zawsze O. mówi. Izolacji.
- Znaczy...tłuszczyku?
Psycho-MARR
Byłam na psychoteście, który w znacznym stopniu zdecyduje, czy ktoś dostanie za friko 40 tysięcy złotych, czy nie. Piękne.
Tak czy siak, spotkałam tam przekrój różnych osobowości. Kilka wniosków:
- panowie są zdecydowanie mniej przedsiębiorczy (pewnie dlatego, że za bycie kobietą są dodatkowe punkty);
- większość chyba nie przeczytała regulaminu ("Regulamin? Jaki regulamin?! Na jakiej stronie?!")
- niektórzy, nie czytając regulaminu, sądzili, że dotacje dostanie 400 osób; bardzo się zmartwili, gdy ich oświeciłam, że tych osób będzie 9;
- ci zmartwieni uznali, że "to po co ja tu stoję, skoro to i tak będzie loteria"; próba wyjaśnienia im, że to nie Lotek, tylko konkurs spaliła na panewce;
- na sali padały pytania (do psychotestu, podkreślam) w stylu: "A jak odpowiedzieć na...?"; wyraźnie poirytowana doradczyni zawodowa w końcu wypaliła: "Czy pani aby na pewno aplikuje do nas?!"
Było zabawnie. Test był momentami banalny, momentami dziwny, a momentami podchwytliwy. Najgorsze jest w nim to, że nawet trudno ocenić, czy się zdało, czy nie? Bo właściwie jak ocenić swoją postawę życiową? I kto ma prawo decydować o tym, czy to, w jaki sposób żyjemy i jaką mamy przeszłość, czyni nas lepszymi bądź gorszymi ludźmi?
Ocieram się o kwestie egzystencjalne, a to przecież był tylko psychotest.
Na prawicy
Wracamy od Niej i od Niego ulicą Ruczaj, która, jakby nie patrzeć, powinna być ulicą reklamową dzielnicy Ruczaj. Tymczasem jest osiedlową... tfu! Jaką osiedlową! Jest maleńką, dziurawą dróżką, bez chodnika, na której dwa samochody mieszczą się obok siebie pod warunkiem, że pieszy wejdzie do fosy. Niemniej jest najkrótszą drogą prowadzącą od nas do Nich i na szczęście nie jeździ tamtędy wiele samochodów.
Wracamy więc, a Luby ciągle włazi na środek drogi. Mimo że nic nie jedzie, sprawia mi to duży dyskomfort. "Zejdź bardziej na bok", proszę po kilkakroć, ciągnąc go za ramię. Po kolejnym takim ciągnięciu, Luby patrzy na mnie z rozbawieniem.
- No co? - obruszam się - Przecież widzę, że masz tendencje do zbaczania w prawo.
- Mhm. To moje skłonności konserwatysty.
Seksizm domowy
Ona do Niego:
- Kochanie, a dlaczego nasz stolik jest taki zakurzony?
- Bo go nie starłaś - oznajmia On tonem nie pozostawiającym wątpliwości.