Nie lubię rozmawiać w tramwaju przez telefon, ale czasem muszę. Wtedy zachowuję się jak w toalecie: załatw, co trzeba szybko, cicho i dyskretnie. Niektórzy jednak nie mają takich oporów (nie wiem, jak u nich z toaletą). Wczoraj słyszałam bardzo dokładnie rozmowę telefoniczną pewnej wyjątkowo rozwrzeszczanej kobiety (image i wiek a'la Violetta Villas zmutowana z Marylą Rodowicz), łącznie z jej imieniem i nazwiskiem, danymi osobowymi pana, który do niej nieopatrznie zadzwonił i "żarcikami" natury erotycznej ("No przecież nie mogę powiedzieć, hihi, dokąd pana zabiorę, hihi, nie przy ludziach, hihi." Po niecałej minucie dowiedzieliśmy się, że do jej domu). Czytać się nie dało, więc wraz z sąsiadką z tramwaju, oraz chyba połową wagonu, oddałyśmy się słuchaniu.
W chwili, gdy mijaliśmy przystanek tramwajowy na Gertrudy:
- Jestem na Gertrudy, niedaleko Wawelu. Tak, tam, gdzie kiedyś było kino "Wolność".
- "Wanda" - mruknęła moja sąsiadka, ale przecież i tak nikt jej nie słuchał.
Ucieczka z kina "Wolność"
Autor:
Anna Radzikowska
czwartek, 4 grudnia 2008
1 komentarze:
Głodnemu chleb na myśli - pani pragnęła "Wolności", a nie skojarzeń z "co nie chciała Niemca".
Prześlij komentarz