"Uduchowiony" weekend

Nie lubię tzw. "ciężkich filmów". Dość mam w życiu ważnych i poważnych spraw i zdarzeń, by zadręczać się nimi jeszcze w momentach oderwania.
Ten weekend spędziliśmy na rozrywkach duchowych - sobotę w kinie na "Terminatorze. Ocalenie", a niedzielę - na "Szalonych nożyczkach".
O "Terminatorze" mogę powiedzieć tyle, że ciągle myli mi się z "Transformers". Ale był podrasowany w Fotoszopie Arni i było "I'll be back". Nie było "hasta la vista, baby." Poza tym dużo strzelania, pościgów, klimat jak z "Neuroshimy". Tyla.
"Szalone nożyczki" w Bagateli to zupełnie inna historia - po raz pierwszy byłam na spektaklu, w którym brali czynny udział widzowie. I to od nas zależało, jakie będzie zakończenie. Ciekawy eksperyment, świetni aktorzy - dla mnie mistrzowscy Przemysław Branny i Wojciech Leonowicz w roli "miętkiego" fryzjera.
Dwie godziny świetnej zabawy, tylko dlaczego sala bez jakiejkolwiek wentylacji?!
Po "Testosteronie" i "Nożyczkach" przyjdzie chyba czas na "Mayday", "Okno na parlament" i "Stosunki na szczycie". Podobno rewelacyjne.

2 komentarze:

Olga Cecylia 17 czerwca 2009 13:08  

Czy w "Mayday" śpiewają? Jeśli tak, to idę z wami, mogę, mogę, mogę?

Anna Radzikowska 18 czerwca 2009 08:55  

Podobno nie śpiewają, to zwykła sztuka, ale wszyscy polecają.