Byłam w Sanepidzie. Pod drzwiami ściskałam projekty od Pani Iwony i trzęsłam się jak przed wizyta u dentysty. Co takiego ma w sobie ta instytucja, że wywołuje blady strach u biednych obywateli? (Oczywiście tych, którzy chcą postępować zgodnie z procedurami, bo reszta ma Sanepid głęboko gdzieś).
Weszłam grzecznie, pochyliłam się nad panią z kawką w ręku i zapytałam, z kim mogę skonsultować projekt. Pani rozejrzała się błagalnym wzrokiem po pokoju:
- Miiiichaaał...! Zajmiesz się panią?
Pan Michał się zajął i muszę stwierdzić jedno - nie ma to jak facet w administracji. Nie dość, że mnie nie spławił, to jeszcze pomógł (sic!), a nawet biegał konsultować mój projekt z szefową po tym, jak "zabiłam mu klina odpadami".
Poznałam przy okazji nowe słówko: "młynek koloidalny" (w przedziale od 600 zł do 2500 zł) - dopisuję do listy nowych znaczeń i nowych wydatków.
Pan Michał przepraszał mnie za każdym razem, gdy po jego uwagach dorysowywałam na projekcie kolejną ściankę działową i umywalkę. To pewnie z powodu mojej rzednącej miny. Ale postanowiłam się go trzymać. A nuż będzie odbierał nasz lokal.
Aha. Sala konsumpcyjna może mieć 3 metry wysokości, ale kuchnia powinna mieć 3,30 m. Fajnie. Mam podnieść sufit? Trzeba będzie pisać prośbę do Wojewódzkiej Inspekcji Sanitarnej. Ech, Sanepid...
Edit: Ponieważ kilka osób zadało pytanie (w tym moja Wspólniczka, więc tym bardziej czuję się zobligowana), co to jest młynek koloidalny, przeto zamieszczam opis łopatologiczny i zdjęcie. Otóż jest to maszynka, która na wszystkich amerykańskich filmach psuje się pod zlewem, po tym, jak komuś wpada do środka ręka. Ma to urządzonko mielić drobne odpady organiczne, a dzięki połączeniu z kanalizacją, nie trzeba się nimi potem przejmować.
Pochwała dla mężczyzny
Autor:
Anna Radzikowska
poniedziałek, 8 czerwca 2009
1 komentarze:
CO TO, na boga, jest młynek koloidalny? Nieprzyjemnie kojarzy mi się z lekcjami chemii...
Prześlij komentarz