Kaki. Zbiór luźnych myśli

Po obiadokolacji złożonej z garnka fondue, kurczaka w papryce, świeżych bułeczek z sezamem, pieczarek i nachos zapytałam Ją i Jego, czy mają ochotę spróbować kaki. On przybrał wyraz twarzy, który można podsumować: "Yyy..."
- Ale... kaki?
- Tak, kaki. To taki owoc.
- I nazywa się "kaka"?
- Nie, nazywa się "kaki". Tego się nie odmienia - wypaliłyśmy unisono ja i Ona.
On przygląda się owocowi nieufnie.
- Ale dzieci tak wołają. Kaka.
- Nie, dzieci wołają "ęsi, ęsi" - mamrocze Luby, wspominając naszą ostatnią rozmowę na temat koprofagicznych eufemizmów.
- Ale to jest niedojrzałe - próbuje się ciągle bronić On.
- Ależ jest dojrzałe - stwierdza Ona.
- Ale nie ma smaku - On stawia ostatni bastion.
- Ma, jest słodkie - kontruje Ona - Ale tak nienachalnie słodkie. Nie jak melon.
Przyglądam Mu się niepewnie.
- A nie jesteś na to uczulony?
- Nie wiem - burczy On, kręcąc nosem.
- Jakbyś się źle poczuł, to mów, zadzwonię zaraz pod 112. Nie żartuję, alergia to poważna sprawa - uśmiecha się Ona troskliwie.
- Przynajmniej wiemy, co jadłeś.
- I co powiem lekarzowi?! - unosi się On - Że zjadłem kaki?! Zacznie wołać: "Wynocha, zboczeńcy!"

A tak swoją drogą, kaki naprawdę jest dobre. Werbena ma strasznie cwaną minę, gdy próbuje zdjąć je z talerza.

3 komentarze:

Olga Cecylia 31 października 2008 11:10  

Fondue! A On całą drogę do domu marudził, że go trochę boli brzuch. Kaki mu szkodzi.

Olga Cecylia 31 października 2008 11:16  

A w ogóle kaki to po prostu persymona. Ja to znam jeszcze jako Szarona (Ariela).

Anna Radzikowska 1 listopada 2008 14:03  

A bo mi się "u" przestawiło. A co do bolącego brzucha mam inne wytłumaczenie. To nie kaki, to obżarstwo.