Wyżej sra, niż... ma.

Pod moim wpływem i naciskiem wybraliśmy się w końcu do Pijalni Czekolady firmy (ą-ę-gówno-przez-"rz") Wedel na krakowskim Rynku. Wystrój bardzo ładny, zaprzeczyć nie można, chociaż ściany brudne jak w kościele. Zasiedliśmy pod (jak to Luby określił) "Walerym Sławkiem", czekając na Panią-Z-Obsługi. Pani owa, ubrana w czekoladową sukienkę okraszoną kremowymi koronkami przybyła bardzo szybko (in plus) i obdarzyła nas menu. Khem... jakby to powiedzieć...ceny jak na Rynku, o! Wybraliśmy coś z dolnego przedziału: dla mnie czekolada mleczna z orzechami, dla Niej czekolada klasyczna pomarańczowa, dla Lubego czekolada klasyczna z chili i sernik.
Dostaliśmy:
- ja: lurę o konsystencji kakako (tak słodką, że nawet ja przyzwyczajona do słodkości, dostawałam szczękościsku) posypaną czymś mielonym, co mogło być orzechami, ale nie musialo, bo "czekolada" miała posmak migdałowy;
- Ona: coś gęstszego o kwaśnym posmaku posypane skórką pomarańczową kandyzowaną; na dnie znalazła jakąś papkę o konsystencji galaretki, co kolegialnie określiłyśmy mianem: "oooo-brzy-dli-weeee";
- Luby: coś gętszego o smaku kwaśnej czekolady posypane czymś, co przy duuuużej dozie dobrej woli mogło być uznane za chili, do tego buteleczkę Tabasco (sic!); sernik był suchy i zawierał śladowe ilości suchego sera, a wisienki były chyba tylko po to, by (cytuję za Nią) "udawać, że to ciasto ma jakiś smak".
Wyszliśmy szybko, zniesmaczeni i pozostawiając za sobą część nieskonsumowanych dziwactw oraz nieproporcjonalnie dużą ilość pieniędzy.
Ona stwierdziła z niejakim oporem, że można by im dać szansę za pół roku, bo może mieli zły dzień. Ja rozumiem, że można, za przeproszeniem, spieprzyć jedną czekoladę, ale trzy i sernik?!
Pijalnię Czekolady Ą-Ę Wedla należy omijać szerokim łukiem.

0 komentarze: