Pralka i pieluchy

Zepsuła się nam pralka. Coś zgrzytnęło potępieńczo, potem zaśmierdziało iście piekielnie i odmówiło posłuszeństwa. Najgorsze, że stało się to w trakcie prania, w związku z czym miałam 5 kg rzeczy + ciężar wody. Nijak nie mogłam tego zostawić, więc zabrałam się za pranie ręczne. Wyobrażałam sobie siebie nad strumykiem w lipcowy, gorący dzień, z chustką na głowie i tarką do prania w dłoni podśpiewującą skoczne piosenki w towarzystwie innych rumianych dziewcząt. Niestety trwanie przy tej wizji uniemożliwiała mi łazienka o powierzchni 1,5 x 1 m.
Przy czwartej misce prania, które z kolei było wykręcane i wyżymane przy pomocy ręcznika (w sumie chyba z ośmiu sztuk ręczników), byłam naprawdę wykończona i zadzwoniłam do rodzicielki, skarżąc się, między innymi, na mój marny los. Rodzicielka wysłuchała, potaknęła, po czym stwierdziła:
- To teraz sobie wyobraź, co ja przeżywałam, jak musiałam prać twoje brudne pieluchy.

Nie wiem, Mimi. I chyba nie chcę wiedzieć.

A, i mam nowy czajnik! Z metalową rączka, by ograniczyć moje zdolności destrukcyjne. Ale dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych.

1 komentarze:

Olga Cecylia 12 maja 2008 08:55  

W domowych warunkach dociągniesz do 1600 stopni Celsjusza, żeby stopić i metalową rączkę? Zdolna dziewczynka.