Lubemu zachciało się kawy. Nie toleruje innej niż ta, którą ja zrobię. Nie wiem właściwie dlaczego, bo moje robienie kawy póki co ogranicza się do zalania substancji sypkiej wrzątkiem i dodania tam przypraw.
- Koteeeek... co tak śmierdzi? Chodź tutaj i wąchaj - wydałam polecenie z kuchni, próbując równocześnie zlokalizować źródło nieprzyjemnego zapachu. Jednocześnie w głowie zaświtała mi myśl, że Kota przegryzła wreszcie kable lodówki. Organoleptyczne sprawdzanie, skąd też smrodek dobiega, nic nie dało. Pomogła dopiero próba podniesienia czajnika, któremu, jak się okazało, bardzo malowniczo przepaliłam rączkę. Stanęliśmy przed groźbą gotowania wody w garnku przez cały długi weekend. Na szczęście po pokazie ekwilibrystyki manualnej udało mi się zalać kawę.
- I tak mieliśmy kupić nowy czajnik - stwierdził Luby z przekonaniem, obserwując me wysiłki.
Szklanka jest do połowy pełna, prawda? Ale dopiero wtedy, gdy Luby opróżni pierwszą połowę.
Czajnik
Autor:
Anna Radzikowska
czwartek, 1 maja 2008
0 komentarze:
Prześlij komentarz