- Nie cierpię go! - wrzasnęłam niemal i rzuciłam myszką wściekła.
Dyrektor Żaba podskoczył.
- Kogo? - spytał z kąta z dala ode mnie.
- USOS-a - mruknęłam nieco bardziej zgaszona i westchnęłam wyjątkowo ciężko.
- Jakbym nim był, to zacząłbym się bać. Zabrzmiało groźnie...
A jak to się zaczęło? Przez cały dzień dawał mi w kość, a na koniec, gdy miałam zapisać dosłownie jedną rzecz, zawiesił się. Po dwukrotnej próbie uczynienia tego samego (z wykorzystaniem rady specjalistów od USOS-a: "to niech pani wyłączy i włączy jeszcze raz, a jak się nie naprawi, to poczeka do poniedziałku") i kolejnym zwisie, nastąpiła rzeczona reakcja. Z tego wynika, że nic nie zrobię. Może nie do poniedziałku, ale do jutra na pewno.
Trudna miłość
"A mebelki to gdzie podrzucić?"
Wczoraj, tuż przed zakończeniem pracy, odebrałam telefon z nieznanego mi numeru.
- Słucham?
- Dzień dobry, to te mebelki gdzie mamy podrzucić?
Zdębiałam.
- Ale...jakie mebelki?
- Nooo...mebelki. Gdzie mamy je wyładować?
- Ale o czym pan do mnie mówi? Nic nie rozumiem.
- Przywieźliśmy te meble, gdzie je wysadzić?
Mężczyzna wydawał się kompletnie niezbity z tropu, brzmiał, jakby miał wyjątkowo dobry humor.
- To chyba jakaś pomyłka - wykrztusiłam w końcu.
- Aaa... no to hej.
Amnestia
Mieli czas od 13 do 23 listopada. Mieli całe 10 (słownie: dziesięć) dni, żeby dokonać wpisu na 1 (słonie: jeden) przedmiot. Wiedziałam, że część tego nie zrobi.
"Ale dlaczego się pan/pani nie wpisał/a?". "A bo jakoś tak/A bo zapomniałem/A bo...(tu wstaw dowolny powód)".
Oczywiście, jeśli nie pozwolimy się im zapisać (powód logiczny - termin minął), pójdą na skargę do Dziekana i dopiero będzie afera. Nie każcie się doszukiwać logiki w mojej pracy.
Dlatego też, wspólnie z dyrektorem Żabą, ustaliliśmy, że damy jeszcze jeden dzień na zapisy. Ale ten pomysł był już tylko i wyłącznie jego.
I niech ktoś powie, że mamy drętwą dyrekcję!
(To, co ucięło z boku, to słowa: "możliwość" i "lat III-V")
Edit: Tak sobie pomyślałam, że co prawda stwierdzenia o kulturze obrazkowej weszły już do powszechnego obiegu, ale czy to nie jest tez objaw cofania się umysłowego społeczeństwa do poziomu średniowiecznego, niewykształconego plebsu (o, pardon, illiterati), któremu była potrzebna Biblia pauperum?
Heteroseksualni heterycy
Wielka Brytania żyje nową sensacją. Podobno aresztowano i skazano mężczyznę, który gwałcił swoje córki przez 27 lat. Nie wnikam w treść, nie oburzam się publicznie. Chyba zawsze ciekawsze od artykułów na tych wszystkich portalach informacyjnych są komentarze "czytelników". Ja już pomijam, że po przeczytaniu 10 odechciewa się dalej, bo ludzie zachowują się tam, jakby się szaleju najedli. Nie spotkałam jeszcze ani jednego spokojnego, wyważonego wpisu.
A jeden z komentarzy dziś mi się wyjątkowo spodobał. Odnosił się właśnie do wyżej wymienionego newsa (cytuję przy pomocy Ctrl+C):
"Efekt ciągłej promocji heteroseksualizmu...
Tych heteryków trzeba leczyć. I zabronić im adoptowania dzieci."
Tiaaa... "heteryków".
Tiaaa... "heteroseksualizmu".
Stęskniona
Są różne definicje miłości. Że to chemia, że to płyny, że to cośtam się dzieje w sercu, że motylki...
Do tego język polski jest tak żałośnie ubogi, że tym samym nazywamy uczucie żywione do męża, matki i kota.
Ale kiedyś, dawno temu, moja kochana Smoczyca (niech się jej szczęści na obczyźnie) zapytała: "Skąd wiesz, że to ten? Skąd wiesz, że go kochasz?"
A ja wtedy odpowiedziałam: "Wiem. Bo nie umiem już wyobrazić sobie życia, w którym go nie ma."
Dociera to do mnie w chwilach samotności, w chwilach, gdy poduszka obok jest pusta i kładzie się na niej Kota, żeby mi jakoś wypełnić tę pustkę swoim malutkim ciałkiem. W chwilach, gdy nachodzą mnie jakieś głupie, czarne myśli, które odpędzam od siebie szybko. W chwilach, gdy liczę dni, godziny do powrotu.
Tym jest właśnie miłość dla mnie. Upragnioną obecnością.
Stęskniona.
Tak czy nie?
Z zasłyszanych anegdot (dziękuję "donosicielowi").
W trakcie wykładu z językoznawstwa pada stwierdzenie:
- W języku polskim występują liczne formy potwierdzenia przez podwójne zaprzeczenie, natomiast nie występuje zaprzeczenie przez podwójne potwierdzenie.
Na to głos z sali
- Dobra, dobra...
Nasza zima zła...
"Trwa mecz miedzy Cracovią a Lechem. Na boisku remis. Na razie najwięcej pracy ma spiker, który musi upominać kibiców, by ci nie rzucali śnieżkami w sędziego."
Bo w Krakowie spadł pierwszy śnieg. I różnie to działa na ludzi, jak widać.
Co można robić w sobotni poranek?
W sobotni poranek (na zegarze 06:08) można:
- łapać Kotę, która biega po oparciu łóżka, a wiemy, że ma problemy z błędnikiem i często spada na głowę;
- zrzucać z łóżka Kotę, która drapie w spodnią część stopy;
- jak wyżej, bo odłupała skądś kawałek tynku (sic!) i teraz poluje na niego tam, gdzie go umieściła, czyli w okolicach moich nóg, pod kocem (ale kawałek tynku?! I to już drugi raz! Kiedyś nam się mieszkanie zawali na głowę);
- wyłazić spod ciepłego kocyka w celu wyjęcia Koty zza oparcia łóżka, bo akurat wpadła na pomysł trącania żaluzji, które wydają wyjątkowo denerwujący dźwięk;
- wbijać Kocie palec pod żebro, ewentualnie łapać ją za ogon, żeby wreszcie przestała skrzeczeć na śnieg (tak, nauczyła się skrzeczeć od wron, które siedziały na drzewie za oknem naszego starego mieszkania); druga wersja jest taka, że przesyła raport z dobowych dokonań swoim przełożonym w kosmosie.
Wreszcie wstaliśmy. A było inne wyjście? Przecież ona tylko dba, żebyśmy się nie spóźnili do pracy, a to, że ona nie odróżnia dni tygodnia, to już tylko nasza wina, czyż nie?
I jeszcze jedno z odkryć leksykalnych Lubego, jako komentarz do mojego stwierdzenia, że nasi naukowcy to "światło polskiej nauki".
- Ta, kaganiec oświaty.
Podsumowując - definicja "małego kagańca": "kaganek"
Ultrasonograficznie
W trakcie wieczornego przytulania poczyniłam romantyczne wyznanie:
- Wiesz... Twoje dłonie są przyjemne jak USG.
- Że co? - Lubemu wydawało się chyba, że nie dosłyszał - Moje dłonie są jak USG. Przyjemne?
- Aha. Jak USG - powtórzyłam z błogością.
Załamał się.
*****
Po dłuższej chwili zaczął się śmiać. Śmiał się i śmiał, i śmiał.
- No co? - nie wytrzymałam w końcu.
- Kupimy ultrasonograf. To będzie jak dodatkowa stymulacja. I będę robił "pip, pip".
Nieoceniona
Wczoraj postanowiłam zrobić czekoladki. Ja zajęłam się warstwą czekoladową, a Luby siekał orzechy. Na krześle przy stole w kuchni siedziała Werbena i obserwowała nas czujnie. Nagle usłyszałam:
- Kota nam pomaga w pracy.
- Hmm? - uniosłam brwi, nie bardzo rozumiejąc.
- Kota nie przeszkadza.
Moniek
Z cyklu "Cytaty Tristana Mediny d'Quevedo" ("Monastyr"):
"Nie ma Boga prócz Jedynego, a Prorok jest jego prorokiem".
******
Z cyklu "Dla sekciarzy":
Idziemy na film, wtem coś spada mi na twarz. Krzyczę, a po chwili orientuję się, że to liść.
- Patrz, liść mnie zaatakował - mówię do Lubego.
- No widzisz? Nigdzie człowiek nie ma spokoju. Nawet w drodze do kina okazji do PK nie przepuszczą.
Zniżki
Z "historii siostrzanych", kiedy jeszcze była na studiach (dla nieznających - siostra to nie tylko siostra rodzona, ale też siostra Albertynka).
Siostra wsiada do autobusu, podchodzi do kierowcy i pyta:
- Czy obowiązują zniżki?
- Nie przewidujemy zniżek dla zakonnic.
- Ale... ja jestem studentką.
Kreda i mocz
- Jakie trzeba spełnić warunki, żeby pracować na uniwersytecie?
- Utrzymać kredę i mocz.
- A jak się kredy nie utrzyma?
- To choćby mocz.
(To komentarz do składu komisji habilitacyjnej, która, jak to ujął nasz dyrektor: "miała w sumie chyba ze 300 lat. Nie żebym uprawiał "age'yzm", ale przecież oni się kwalifikowali do nekrofilii".)
A niech spadają
Leżymy w łóżeczku, zza okna dobiega niski, dudniący odgłos, który kojarzy nam się tylko z pracą Lubego.
- O, samolot przeleciał - uśmiecham się słodko.
- A niech spa... - urwał, zerknął na mnie - No dobrze, może jednak nie.
Matka alternatywna
- Dziś późno wracasz? - pytam ja.
- Mhm - odburkuje Luby, pakując śniadanie.
- I znowu się nie spotkasz z Mateuszem, dzisiaj wreszcie mnie odwiedzi.
- O, Mateusz dziś będzie? No to się ucieszy, pokoksacie sobie, team speak będzie.
- Nie TEN Mateusz - patrzę ciężko - Tylko Mateusz K.
- Aaa... bo wiesz, dla mnie Mateusz jest jak matka. Tylko jeden.
Cech
Rozmowa tramwajowa. Polka i obcokrajowiec.
- I na tamtej ulicy jest cech rzemieślniczy.
- Co?
- No... cech rzemieślniczy. To jest... to... jakby to wytłumaczyć... noo... to takie stare, jakby ze średniowiecza. Wiesz... to takie, że był rzemieślnik, coś prawie... jakby student! - uśmiechnęła się szeroko, niemalże odkrywczo.
A ja się zrobiłam na czerwono, kto nie wierzy, niech wpadnie zobaczyć. Nawet Ania z Zielonego Wzgórza nie miała czerwonych włosów. Tylko zielone. Ale zielone to na wiosnę będą. Póki co Luby nazywa mnie "jesienną królewną".
PSB
Dr P. obgaduje swoją "koleżankę".
- Nooo... i zaczepiła się teraz w PSB.
- A co to PSB? - zerka R. znad okularów.
- "Polski Słownik Biograficzny".
- A ja już chciałam powiedzieć, że "Polskie Składy Budowlane" - śmieje się K.
Skrzyp
Ona przygotowuje obiad, ja sączę herbatkę. Prowadzimy przy tym ożywiona rozmowę o malowaniu paznokci, dochodząc do słusznej, wspólnej konkluzji, że to bez sensu, bo i tak się odpryskuje (poza tym z pomalowanymi szponami nie da się ugniatać ciasta - wniosek mój). Oglądam swoją dłoń:
- A ja mam ładne, mocne włosy i paznokcie. Po babci.
- A ja po skrzypie - stwierdza Ona, wyciskając tabletkę z opakowania.
Cmentarz
"Zaraz wytłumaczymy państwu, jakie drogi omijać, by dostać się jak najsprawniej na cmentarz w naszym mieście." - prezenter radia w dniu Wszystkich Świętych.
Kuriozalne.