Byłyśmy (znaczy Ona, Agat i ja)na babskim wieczorze, na babskim filmie i babskiej kawie (choć tylko jedna z nas piła kawę, no ale tak się przecież mówi...). Ja jadłam banana w czekoladzie, który skłonił nas do przemyśleń na temat męskiego przyrodzenia. Mniejsza...
Film "Mamma mia!", mimo obaw narosłych po niechlubnych komentarzach i recenzjach, okazał się obrazem uroczym. Popłakałyśmy trochę, pośmiałyśmy się więcej. Aktorki śpiewały ładnie, aktorzy mniej, ale oni mieli robić wrażenie i świecić klatami. Poza tym półtora godziny Abby, jak ktoś lubi, to się spodoba. Aż nóżki się podrywały do tańca (You are the dancing queen, young and sweet, only seventeen! To była piosenka, którą mi zadedykowano w trakcie mojej "osiemnastki", bo podczas imprezy faktycznie miałam 17 lat), a usta otwierały do śpiewania. I chyba każda z nas coś tam sobie nuciła. Ogólnie polecam, film bardzo ciepły, o miłości, jak dla mnie w klimacie "Pod słońcem Toskanii", ogrzewa w takie obleśne, pochmurne dni, jak dziś.
A potem była rozmowa na temat uwolnienia kobiecości... oj, chyba musimy to częściej powtarzać.
O, mamma mia!
Autor:
Anna Radzikowska
środa, 24 września 2008
0 komentarze:
Prześlij komentarz