Pamiętacie ten wierszyk?
"Biega, krzyczy Pan Hilary:
Gdzie są moje okulary?"
Dziś byłam żeńską wersją tego uroczego roztrzepanego mężczyzny, a wszystko (oczywiście!) przez pracę. Prawie wyplułam płuca i pogubiłam buty. A już na pewno zgubiłam rozum gdzieś po drodze. Bowiem, gdy wreszcie udało mi się usiąść i zacząć konsumować obiad złożony z herbaty i bułki, zadzwonił telefon. A ja, rozmawiając przez telefon, zaczęłam histerycznie szukać tegoż: na biurku, w torebce, w szufladach (cały czas tocząc rozmowę). W końcu spanikowana stwierdziłam, że mi go ukradli (panika była tym większa, że dzień wcześniej staruszka w tramwaju zwróciła mi uwagę, że mam otwartą torebkę, co ja zbyłam stwierdzeniem: "Wiem").
Lustra co prawda nie mam, ale konsternacja rozwiała się, gdy wreszcie odłożyłam telefon.
Matko kochana, jak ja nie znoszę takich dni!
Pan Hilary, wersja light
Autor:
Anna Radzikowska
piątek, 4 lipca 2008
0 komentarze:
Prześlij komentarz