Dziecięciem będąc, oglądałam serial o Arsenie Lupin i pamiętam, że byłam dziecięco zakochana. Jakiś czas temu obejrzałam film pełnometrażowy produkcji bodajże francuskiej, ale bardzo mi się nie podobał.
Tkwiąc wciąż w oparach Młotkowo-Siódmomorzowych, gdzie złe stregi splatają losy biednych mieszkańców Vodacce nie mniej skutecznie niż liczne mosty splatają vodacciańskie kanały, zabrałam się za czytanie książki, którą mój Luby wychwalał pod niebiosa. "Kłamstwa Locke'a Lamory" (The Lies of Lock Lamora), pierwszego tomu z serii "Niecni Dżentelmeni" autorstwa bezczelnie utalentowanego (Bóg jednak nie jest sprawiedliwy w rozdzielaniu przydziałów zdolności) Scotta Lyncha (tak, wiem, nazwisko nie brzmi zachęcająco).
Nie będę wiele pisać, książka jest absolutnie cudowna. Płakałam jak bóbr, zaśmiewałam się do łez, byłam dumna, gdy "nasi" bohaterowie wreszcie wygrywali, a zło zostało pokonane (przy pomocy rapierów, Okrutnych Siostrzyczek, wycinania języka i urzynania palców, a nade wszystko sprytu i nieprzeciętnej inteligencji połączonej z miłością do przyjaciół i oddaniem).
Arsene Lupin XXI wieku, uroczy włamywacz w klimatach rodem z Wenecji zaprawionej alchemią i magią, pięknymi i niebezpiecznymi kobietami, całą plejadą wzorcowych okrutników, gdzie jednak nikt nie jest jednoznacznie biały ani czarny.
Polecam każdemu nie tylko na deszczowy letni wieczór (a w łapkach mam już II tom: "Na szkarłatnych morzach"!).
Arsene Lupin. Tylko lepszy
Autor:
Anna Radzikowska
środa, 9 lipca 2008
0 komentarze:
Prześlij komentarz