Coś się kończy...

Oficjalnie jestem zatrudniona do końca grudnia, ale mam jeszcze trochę zaległego urlopu, więc tak się złożyło, że po raz ostatni byłam dziś w mojej ukochanej pracy. Dzień okropny - jakby chciał mi udowodnić, że podejmuję słuszną decyzję, zwijając manatki i zbierając dupę w troki. Posprzątałam biurko, przekazałam obowiązki biednej Agnieszce, popłakałam się trochę z Renią, która tak bardzo starała się zachować dzielną minę (dlatego jeszcze i podokuczała - dla zdrowia psychicznego).
Smutne jest to, że 90% ludzi sprawia, że chce się pracować i wstawać co rano, ale to właśnie te nieszczęsne 10% wysysa z nas resztki życiowych sił i pozbawia nadziei.
Ci, którym jestem wdzięczna, wiedzą o tym. Dzięki nim te dwa lata nie były aż takie okropne. Dziękuję, Kochani.

0 komentarze: