Bez cenzury

Koty rozbiły talerz z zestawu, który bardzo, bardzo lubię. To implikuje w najbliższej przyszłości wyprawę do Ikei. Tak czy inaczej upadający talerz narobił naprawdę dużo hałasu!
- Kochanie, musisz spojrzeć na to z innej strony... - tłumacze spokojnie Lubemu, który wpadł w małą furię - Gdyby na przykład rozwaliły ten talerz w środku nocy, gdy śpimy...
- To bym skurrrrr....wysynom ogon z dupy powyrywał!
- Znaczy, zdenerwowałbyś się bardzo? - pytam grzecznie.
- Tak! Właśnie tak!

Fantastyczna powódź

Gramy w WoWa. Miejsce akcji - stolica ludzi w absolutnie fantastycznym świecie.
Ja: Eee... ale co tutaj robią skrzynki ze znaczkiem PCK?
Luby: Pomoc dla powodzian.

Dylematy pierwszaków

Przeczytałam dziś iście dramatyczny artykuł o tym, jak to studenci (głównie I roku) nie mogą znaleźć mieszkania. Pewnie niejedna osoba powie, że jako osoba na własnych śmieciach nie powinnam śmiać się z innych, ale też swoje pomieszkałam w wynajętym, a z opowieści mojej drogiej Onej wiem, jak to jest przeprowadzać się co roku. Na szczęście obie mamy to za sobą i możemy się cieszyć rozpieprzaniem tylko i wyłącznie własnych pokojów i łazienek.
W owym wspomnianym artykule szczególnie urzekły mnie dwa cytaty:
- "Moje kryteria były proste – mieszkanie musi być umeblowane, nie za drogie i nie za daleko od uczelni" - rzeczywiście proste kryteria, szkoda jeszcze, że nie dodała "skromne" tudzież "niewygórowane żądania"; tak się składa, że takie kryteria stawia każdy student poszukujący mieszkania, chyba że jest masochistą
- "Co lepsze mieszkania zajęły starsze roczniki, które mogły szukać zanim ja jeszcze wiedziałam, gdzie się wybiorę na studia" - tak, tak! Powinno się ustawowo i konstytucyjnie zabronić wynajmowania mieszkań przez studentów starszych roczników, nim zrobią to pierwszoroczniacy! U mnie na studiach zawsze i za każdym razem pierwszeństwo przy wpisie miał rocznik starszy, począwszy od zajęć. Życie jest brutalne, ciekawe, co taka panienka powie, jak będzie na II roku.
Aż nie wiem, czy chce mi się czytać dalej. Może jednak się zmuszę?

Zapachy jesieni

Przetwarzam się. W przetwory. Idąc za ciosem (to znaczy chwilowym impulsem pod wpływem pseudo artykułu na Interii), kupiłam z 10 kilogramów owoców i zabrałam się za robienie dżemów. Moje wczorajsze idee fix zaowocowało, nomen omen:
- dżemem jabłkowo-gruszkowym
- dżemem wykwintnym (z jabłek, malin, pomarańczy i przypraw korzennych)
- gruszkami z cynamonem w słodki syropie
- dżemem morelowym (to znaczy brzoskwiniowym w moim wydaniu) z winem i migdałami
- konfiturą jabłkowo-śliwkową (bo mi zostało dużo śliwek)



A także startym do krwi palcem, bałaganem w kuchni i nieszczęśliwymi Kotami, które straciły kontrolę nad tym, co się dzieje w domu i były tym faktem niepocieszone.
Wczoraj rozpoczęłam też proces produkcji nalewki śliwkowej, która na razie zabija zapachem (98%!), a gotowa ma być za sześć tygodni, po licznych jeszcze mieszaniach i innych magicznych rytuałach z użyciem ściereczki do odcedzania i cukru.

Kot w bucie

Werbena jest mało wdzięczna modelką, bo zaraz ucieka. Ale, jak już się uda zrobić jej zdjęcie, to... to naprawdę śliczny Kot.



Co prawda buty dziwnym trafem się kurczą... ale Młodej to nie przeszkadza. Pupka coraz większa i brzuszek okrąglutki, a Ona nic. Co by nie mówić, nadal jest stosunkowo małym kotem. Gdyby Piołuno był jej gabarytów, byłby pewnie ze trzy razy większy.

Z kategorii "polskie kurioza"

Od niedawna Krakowska Szkoła Wyższa (KSW - znana w środowisku krakowskim jako Kup Sobie Wykształcenie) nazywa się Akademią Krakowską. Wszystko pięknie, tylko że "Akademia Krakowska" to nazwa UJ pomiędzy założeniem a ok. połową XIX wieku, gdy zmieniono jej nazwę na Uniwersytet Jagielloński.
Jaki będzie kolejny krok ex-KSW? Krakowski Uniwersytet Jagielloński?

Edit: Jak zwrócił mi uwagę Ziemowit, nie jest to Akademia Krakowska, tylko Krakowska Akademia. Mea culpa, choć ogólnego wydźwięku niestety nie zmienia.

Ciągle pod górkę

Ostatnie półtora tygodnia obfitowało w taką ilość kurestwa, grabieży i sromoty (cytując Annę Brzezińską), że kompletnie opadł ze mnie jakikolwiek zapał do pisania, nie mówiąc już o wenie twórczej. Miałam ochotę pójść spać i obudzić się w styczniu, gdy wszystko będzie gotowe, piękne, wypucowane i pozbawione tych wszystkich doprowadzających mnie do szewskiej pasji ludzi. Po prostu niech się odwalą ode mnie i już!
Jak coś chce się robić, to nigdy nie będzie łatwo. Nigdy nie wygram w totka, nie przyjedzie do mnie wujek z Ameryki i nie sypnie dolarami. Nie, muszę się zacharować do upadłego, a dopiero wtedy będę mogła się cieszyć tym, na co zapracowałam. A na dodatek będę jeszcze musiała znaleźć siłę, żeby się cieszyć.
Dlatego w obecnej sytuacji pokazuję całemu światu soczysty środkowy palec, nucąc pod nosem: "Always look on the brigth side of life".

Kuchenne marudzenie

Wróciłam wczoraj zbyt późno do Krakowa, więc mogłam tylko pomarzyć o jedzeniu dla kotów. A Koty też mogły tylko pomarzyć o swojej suchej karmie. W ramach "karmienia o 18" pokruszyłam im pasztecik do miski. Werbena spojrzała na mnie wzrokiem: "O, matko, ale mi się durny Kleks trafił!". Piołun wyciamkał mięso, a ciasto, w które był owinięty pasztecik, wrzucił do miski z wodą, zaś resztę dokumentnie rozpirzył po całej kuchni. Dziś rano miałam gratisowe zamiatanie.
W ramach porannych popiskiwań i miauczenia dostały po plasterku pieczeni z kurczaka! Sadystyczne bydlęta-szantażyści. A potem jeszcze Luby dał im po plasterku szynki. Myślałam, że Werbena stanie na głowie. Masakra.

Czytanie dla debili

Myślałam, że padnę. Zobaczyłam dziś reklamę audiobooka, która brzmiała tak: "Ja słucham z dzieckiem, a Ty? Książki dla dzieci. Do słuchania."
W tym momencie przychodzi mi do głowy kilka pytań:
- czy rodzic jest debilem na tyle, że nie umie czytać, ale jest na tyle inteligentny, żeby dzieciaka spłodzić?
- czy rodzic jest na tyle leniwy, że nie chce się mu czytać?
- czy rodzic ma wrodzone upośledzenie obu rąk, że nie może książki podnieść? (ja rozumiem, że są osoby niepełnosprawne, ale one często lepiej sobie w życiu radzą, niż niektórzy tzw. normalni; a lasencja na zdjęciu wyglądała na pełnosprawną - przynajmniej cieleśnie)
Może ta reklama wkurzyła mnie nieproporcjonalnie do treści, ale nie znoszę podszywania się - a w tym przypadku chamskiej kalki - pod znane, głośne i dobre kampanie społeczne. Czytaj dzieciom, rodzicu, dawaj, cholera jasna, przykład! A jeśli sam jesteś analfabetą, to się wpierw naucz!

Drużyna G

Gramy sobie w WoWa z Lubym, penetrujemy instancje, prowadzimy niemalże epickie bitwy i...
- Widzisz? - pokazuje mi Luby - To są te stworki, które wygoniły gobliny.
- Eeee... gobliny?
- No, gremliny!
- Gremliny?!
- Gnomy! - przypomniał sobie Luby - Gremliny, gobliny, gnomy... Drużyna G.