Poruszające historie Młodych Polaków

Ostatnio w ramach prasówki przeglądam sobie "Gazetę.pl". Choć nie ma to w zasadzie większego znaczenia, bo gdzie bym nie zajrzała, trafię na ten sam temat, tzn: Młodzi Bez Pracy (przykład: poruszające historie młodych ludzi - tutaj).
I zastanawiam się, jak to jest?
Oboje z mężem skończyliśmy historię, oboje nie pracujemy w zawodzie. Prawdę mówiąc, niewiele znam osób pracujących w zawodzie. Moi znajomi ze szkoły, ze studiów tez sobie radzą, wyjechali za granicę, wrócili w rodzinne okolice, zahaczyli się (jak my) w mieście, które było ich domem przez 5 lat, a stało się domem na dłużej. Trochę się nawet starzejemy, co mnie ostatnio szczególnie uderzyło przy okazji ślubu bliskiego przyjaciela ("No bo jak to, że Stachu się żeni?!").
Ale do rzeczy. Może powtórzę to, co mówili przede mną inni, ale ręce mi opadają, kiedy ci poruszający młodzi Polacy mówią (cytaty z artykułu):
- "Bardzo się wstydzę swojego bezrobocia. A jeszcze bardziej tego, że w Londynie sprzątałam pokoje hotelowe. Dziewczyna po politologii, świetnie znająca angielski i niemiecki, myła kible i podłogi" - podobno żadna praca nie hańbi; ja po skończeniu historii, z doświadczeniem zawodowym, po licznych konferencjach, kilku publikacjach naukowych i książkach nosiłam cement i łatałam dziury gładzią szpachlową; i z tego też jestem dumna, do diaska!
- "...oni mi mówią, że to akwizycja. Jakby mi ktoś dał w twarz" - jak wyżej; a potem jojczenie, że nie mają doświadczenia
- "Kiedyś co tydzień byłam u koleżanki piętro niżej na manicure, a teraz nie pamiętam, kiedy malowałam paznokcie" - aż nie wiem, co tu napisać mądrego
- "A kiedy stanęłam o 5.30 przed tym supermarketem, nogi się pode mną ugięły. Nie byłam w stanie wejść do środka. Chyba najbardziej bałam się tego, że spotkam tam kogoś znajomego i mnie rozpozna" - a nawet jeśli? Wolałabym być pracownikiem w supermarkecie niż dumnym z siebie... bezrobotnym.
- "Marzy mi się praca w dziale HR dużej firmy czy w agencji pośrednictwa pracy. Ale szukam już czegokolwiek, nawet pracy w sklepie. Często okrajam swoje CV, żeby nie zniechęcać pracodawców zbyt wysokimi kwalifikacjami. Wycinam na przykład informacje o przebytych kursach" - skoro marzeniem jest praca w dziale HR, to może warto jej szukać, a w międzyczasie popracować w tym znienawidzonym supermarkecie? I jeszcze nie słyszałam o przypadku, kiedy wyrzucanie przebytych kursów z CV miało komuś pomóc w rekrutacji do HRów.
- "gdy widzę grymas czy rozbawienie, dodaję "oczywiście 1,6 tys. zł brutto". Ale wolą zatrudnić kogoś, kto chce jeszcze mniej, albo proponuje, że z początku będzie pracował za darmo" - wierzę, że są takie firmy; ja osobiście nie miałam nigdy "przyjemności"; inna sprawa, że zatrudnienie kogoś "za darmo" nie jest takie łatwe w kontekście Kodeksu Pracy (bo o pracy mówimy, nie o praktykach, prawda?)
- "myślę, że rząd jest po części winien tej sytuacji, że pracodawcy zatrudniają ludzi gotowych pracować właściwie za darmo" - no tak, rząd jest winien; zło-dzie-je! zło-dzie-je!
- "nie po to się uczyłem, by pracować w szklarni w Holandii" - ja bym tam chętnie popracowała w szklarni w Holandii, gdybym miała potrzebę; osobiście znam kilka całkiem przyjemnych z niezła płacą
- "Oferowali mi staże w urzędzie, ale na trzy miesiące bez możliwości przedłużenia. Skoro wiem, że z tego nic nie będzie, szkoda mi czasu na parzenie innym kawy" - tia, parzenie kawy; ludzie! doświadczenie zawodowe pod nosem (patrz parę punktów wyżej)

Najdziwniejsze jest dla mnie w tych wszystkich historiach, że to nie są ludzie, którzy skończyli historię, kulturoznawstwo czy etnologię. To osoby po zarządzaniu, ekonomii, psychologii, socjologii. Większość deklaruje, że zna dwa języki. Będąc szczerą - nasza firma zabija się o takich; firma Ślubnego przyjmuje ze znajomością tylko angielskiego. Otwarte etaty, codzienna rekrutacja, mnóstwo możliwości (u nas pracują nawet konserwatorzy zabytków, a ostatnio do mojego zespołu dołączył filozof z Holandii). Mnie znalezienie pracy po rozwiązaniu firmy zajęło tydzień.

Czy do tych artykułów naprawdę wyszukują tylko marudzące, beznadziejne przypadki? Ludzi, którzy cały czas deklarują, że "się starali", ale "nie wychodzi"? Naprawdę strasznie trudno mi w to uwierzyć.

A już zwłaszcza po TYM artykule.

2 komentarze:

Olga Cecylia 29 września 2011 11:10  

Z jednej strony zgodzę się - bo jojczenie o paznokcie, kręcenie nosem na akwizycję i prześlizgnięcie się przez 5 lat studiów bez żadnej choćby sezonowej pracy to właśnie główny powód tego, że ci ludzie nie mają pracy.

I wcale się nie dziwię rekruterom, którzy dostają takie CV, po którym wiatr hula - studia, znajomość języka niczym nie poparta plus kilka formułek standardowych: komunikatywna, kreatywna itd. Też bym nie oddzwoniła do takiej kandydatki.

Ale patrząc z mojego punktu widzenia - osoby, która pracowała od I roku studiów, której CV musi być okrojone, żeby się zmieściło na 1 stronie i wreszcie osoby, która szukała stałej pracy przez dobre dwa lata - muszę powiedzieć, że ziarenko prawdy w tym artykule jest. Niewielkie.

Bo faktycznie jest trudno znaleźć pracę, niekoniecznie w zawodzie - bo rzeczywiście wysyłasz po 20 CV dziennie i nie ma żadnego odzewu, albo jest od jakichś Amwayowców czy innych sprzedawców ubezpieczeń. Tylko mnie się nie wydaje, że siedzenie przed komputerem jest najlepszym sposobem szukania pracy. I mówię to po dobrych kilkuset godzinach spędzonych na takich poszukiwaniach.

Tyle że zamiast płakać w rękaw redaktorowi Gazety, trzeba ruszyć pupę: choćby nosić talerze w knajpie, smażyć hamburgery w McD czy sprzątać biurowce. Każda praca daje jakieś umiejętności przydatne na rynku pracy. I dlatego podpisuję się pod tym, co napisałaś. Biedni są ci absolwenci, którzy są bierni.

Anna Radzikowska 29 września 2011 11:35  

Nic dodać, nic ująć.